Lund to jedno z moich ulubionych miast w Szwecji, mam do niego ogromny sentyment. O jego największych atrakcjach pisałam już W TYM POŚCIE: przeczytacie tam o między innymi o lundeńskiej katedrze czy Kulturen, muzeum na świeżym powietrzu. Do Lundu wróciłam niedawno, zwiedzając Skanię z literackim i filmowym motywem przewodnim (krótkie podsumowanie, stanowiące spis treści dla wpisów w tym miesiącu znajdziecie TUTAJ). Lund zwiedzaliśmy szlakiem Wróżby Agnety Pleijel. Dokąd zaprowadziła nas książka i co jeszcze warto zobaczyć w tym mieście, przeczytacie w MOIM ARTYKULE.
W książce znalazłam następujące zdanie:
W moich wspomnieniach Lund wygląda inaczej. Odludny jest może tylko w wakacje, kiedy miasto opuszczają studenci. Nie pamiętam też miasta jako szarego i smutnego. Latem zachwycały mnie wręcz kolorowe domki z rosnącymi obok malwami czy różami. Nawet podczas naszej ostatniej wycieczki, w marcu, jeszcze przed przyjściem wiosny, lundeńskie uliczki miały w sobie wiele uroku.
Czy to dzięki wszędobylskim rowerzystom i rowerom...
...czy dzięki kamieniom runicznym, które można znaleźć w samym centrum miasta:
...albo dzięki ciekawym zakątkom i zaułkom, które mają swój klimat nawet, gdy nie ma słońca (albo może właśnie szczególnie wtedy):
O tym, że nie jest tu szaro i nudno, świadczą też przykłady na poczucie humoru mieszkańców. O kilku intrygujących pomnikach pisałam już we wspomnianym artykule, podczas spaceru wypatrzyliśmy też kawiarnię, której witryna pełna była zabawnych tekstów:
A day without coffee is like... just kidding. I have no idea.
The more you weigh, the harder you are to kidnap... Stay safe... eat cake.
No Wifi! Talk to each other! Eat cheesecake! Pretend it's 1993!
A jeśli w mieście wciąż mało byłoby Wam kolorów, wybierzcie się do hali targowej, Saluhallen. Tam na pewno nie brakuje nie tylko kolorów, ale i rozmaitych zapachów, od których może zakręcić się w głowie.