23 lutego 2016

Świat Muminków w fińskim Naantali [zdjęcia]

Jeśli w dzieciństwie lubiliście Muminki, na pewno wielu z Was chciało wtedy spotkać swoich ulubionych bohaterów serii - muminkową rodzinę, Ryjka, Małą Mi, Włóczykija, Migotkę czy Paszczaka. Te dziecięce marzenia da się spełnić! W Finlandii znajduje się Świat Muminków, Muumimaailma. Odwiedziłam to miejsce kilka dni temu - uśmiech nie schodził mi z twarzy przez cały czas, radość było też widać wśród pozostałych zwiedzających, tych młodszych i starszych.



Lunapark znajduje się w miejscowości Naantali, w południowo-zachodniej części Finlandii, niedaleko Turku. To tutaj właśnie można uścisnąć dłoń Tatusiowi Muminka, przytulić się do serdecznej Mamusi Muminka, popsocić z Małą Mi czy porozmawiać z Włóczykijem. Wszyscy bohaterowie bardzo chętnie pozują do zdjęć, pozdrawiają odwiedzających już z daleka i zapraszają do wspólnej zabawy.




W centrum wzrok przykuwa domek Muminków, taki, jakim pewnie zapamiętaliście go z wieczorynki. Kto nie chciałby zajrzeć do środka?! Mnie najbardziej urzekł ślubny portret państwa Muminków, cieszyłam się też, że mogłam wziąć do ręki torebkę Mamusi i zajrzeć do czarodziejskiego kapelusza.
















Zajrzałam też do domku Paszczaka, pełnego motyli i roślin.






Lunapark otwarty jest sezonowo, od połowy czerwca do połowy sierpnia (zawsze dobrze sprawdzić daty na stronie internetowej), otwiera się także na krótko zimą (w tym roku na tydzień w lutym - bo przecież Muminki normalnie zapadają w sen zimowy!). Poza sezonem wyspa też jest dostępna do zwiedzania, ale wiele domków jest wtedy zamkniętych i nie ma szans na spotkanie futrzastych (i nie tylko) postaci. Poza tym, w sezonie odbywa się też wiele dodatkowych atrakcji: przedstawienia i występy, zabawy, konkursy i tym podobne. Na terenie parku znajdują się też restauracje i budki z różnego rodzaju przekąskami i napojami oraz sklep z pamiątkami (ilość i różnorodność muminkowych gadżetów sprawiła, że mi po prostu zmiękły kolana).

Wstęp do parku w sezonie jest płatny (20 zimą i 28 latem, dzieci do drugiego roku życia wchodzą za darmo).

















Jak trafić do Świata Muminków?


Do Świata Muminków najlepiej dostać się z Turku (lata tam WizzAir z Gdańska), a stamtąd do Naantali kursuje komunikacja miejska. W sezonie letnim można dopłynąć tam także parowcem Ukkopekka, a po Turku kursuje wówczas muminkowy autobus,  zabierający pasażerów spod ważniejszych hoteli w mieście.





A Wy, wybralibyście się w taką sentymentalną podróż?
A może zachęciłam Was do zorganizowania wycieczki z dziećmi?


Źródła:

17 lutego 2016

Co zabrać ze sobą na wycieczkę do Szwecji?

Niedawno na blogu pojawił się wpis gościnny w wakacyjnym duchu. Dziś kolejny post, który pomoże Wam w urlopowych przygotowaniach. Przygotowałam dla Was krótką listę - wiosenno-letni (choć nie tylko) niezbędnik na wypady do Szwecji. Lista jest subiektywna, bo oparta na tym, w jaki sposób i na jakich warunkach ja organizuję swoje wycieczki do Szwecji - jeśli ktoś z Was lubi wyjazdy pod namiot albo chce jechać do Skandynawii łowić ryby - na pewno na tej liście znalazłyby się zupełnie inne sugestie! Znajdziecie więc tu listę rzeczy, które zawsze znajdują się w moim bagażu.


1. aparat, obowiązkowo także ładowarka i karta pamięci

Aparat to zawsze pierwsza rzecz, jaką pakuję. Wprawdzie zawsze można zrobić zdjęcia telefonem, ale ze zdjęć z komórki nigdy nie jestem tak zadowolona jak z tych z aparatu. Obowiązkowo pakuję także ładowarkę - nawet jeśli wyjazd jest dość krótki - oraz zapasową kartę pamięci (ta akurat przydaje się podczas dłuższych wyjazdów, kiedy wiem, że nie będę miała możliwości zrzucania zdjęć na bieżąco). Z racji tego, jakiego bzika mam na punkcie Szwecji, fotografuję mnóstwo rzeczy - w Sztokholmie i Ystad pochłonęło mnie na przykład robienie zdjęć drzwi i bram. Z każdego wyjazdu mam też przynajmniej jedno zdjęcie kota. Ale nie oszukujmy się, w Szwecji warto mieć aparat zawsze pod ręką, bo niemal co chwilę pojawiają się piękne, warte utrwalenia widoki.







2. peleryna przeciwdeszczowa

Wiem, że w innym wpisie przekonywałam, że brzydka pogoda w Szwecji to stereotyp, że wcale nie jest aż tak zimno i brzydko. Pisałam też niedawno w komentarzu do posta na blogu Direction: Sweden!, że kilka lat temu przyjechaliśmy ze Szwecji pięknie opaleni. Od paru lat lato jednak bywa deszczowe (z czego sami Szwedzi śmieją się w memach). Żeby nie dać się się przemoczyć do suchej nitki podczas zwiedzania, dobrze w plecaku mieć pelerynę przeciwdeszczową (albo inną kurtkę czy płaszczyk tego rodzaju). 


Pogodziłam się już z tym, że w pelerynce nie wygląda się najlepiej, że upodabnia człowieka do znienawidzonej Buki z "Muminków". Ale pelerynka "uratowała" mnie już kilka razy, zresztą w plecaku zajmuje naprawdę niewiele miejsca, przez co jest znacznie praktyczniejsza niż parasol (poza tym drażnią mnie turyści z parasolami, którzy zasłaniają innym turystom wszystko co się da, leją z nich innym wodę na głowę i nieustannie próbują wydłubać oko).

No i, co więcej, pelerynki noszą nawet księżniczki ;)

źródło

3. jedzenie

Trochę się martwię, że ten punkt może być nieco kontrowersyjny, bo dla niektórych wożenie ze sobą jedzenia to  przykład cebulactwa. My, jakby na to nie patrzeć, wciąż jesteśmy studentami i jako studenci do tej pory jeździliśmy do Szwecji właśnie po studencku. Zawsze mieliśmy ze sobą trochę prowiantu, z którego korzystaliśmy, przyrządzając sobie posiłki w kuchni w hostelach czy u gospodarzy na CouchSurfingu. Czasem w połączeniu ze szwedzkimi zakupami wychodziły nam z tego niezłe hybrydy polsko-skandynawskiej kuchni.

Nie przeginajcie oczywiście w tej kwestii. Wiadomo, może nie zawsze nas stać na codzienne jedzenie na mieście, ale nie wyobraża sobie nie próbować lokalnego jedzenia, pisałam o tym jako o jednej z lekcji otwartości podczas podróżowania

(Mąż w tym momencie podpowiada mi, żeby przypomnieć Wam, że absolutnie nie możecie przegapić takich rzeczy jak: räkmacka czyli kanapka z krewetkami, nazywana przez nas żartobliwie "kanapką z robakami", bułeczki cynamonowe czy prinsesstårta czyli "tort księżniczki", określany przez Męża jako "zielone ciastko". Fajnie jest też zdecydować się na coś regionalnego, jak np. pyzy kroppkakor na Olandii).








4. karta płatnicza I gotówka

Chociaż o Szwecji mówi się, że jest na dobrej drodze, by stać się krajem bezgotówkowym, dobrze jest mieć ze sobą i kartę płatniczą, i gotówkę. Drobne mogą się przydać np. do szafek w muzeach (choć w zasadzie i Szwedzi, i Duńczycy w kasie chętnie pożyczali nam monety). Gotówka może też być potrzebna, jeśli będziecie robić zakupy na pchlich targach (loppis). Lub po prostu, jeśli będziecie mieć problemy z płatnością kartą. Poza tym, przyglądając się banknotom, zawsze można dowiedzieć się czegoś o kulturze Szwecji ;)




5. przewodnik

W Szwecji zawsze podobało mi się, że nawet malutkie miasteczka miały w strategicznych miejsach swój punkt informacji turystycznej, najczęściej z darmowym planem miasta i mapką okolicy. Bardzo często można też zabrać ze sobą różne foldery i broszury (najbardziej urocze są te przeznaczone dla dzieci, z zagadkami i łamigłówkami, chciałabym więcej takich rzeczy widzieć u nas) - nigdy nie miałam problemu z ogarnięciem zwiedzania. 

Należę jednak do osób, dla których spontaniczność to zmora. Lubię mieć wszystko zaplanowane, najlepiej z dużym wyprzedzeniem. Przewodnik po danym kraju lub regionie może się przydać, żeby wcześniej przygotować się do wycieczki czy żeby zabić czas w pociągu czytaniem ciekawostek. 

Przewodnik znalazł się na liście dopiero na piątym miejscu, bo są takie wyjazdy, kiedy spontaniczność się opłaca i tacy turyści, którzy ewidentnie preferują zwiedzanie tego, co w przewodnikach nie jest opisane.



6. jeśli odwiedzasz znajomych - papierosy i alkohol :)

Ostatnim punktem skłaniam, żebyście nie myśleli tylko o sobie, ale też o innych. Nie palę i nie znoszę prostego skojarzenia Polska=alkohol, ale o uzupełnienie domowych zapasów proszą często Polacy, o trunkach z Polski czasem piszą też gospodarze z CouchSurfingu, a o żubrówkę (konkretnie) prosili mnie nie raz szwedzcy znajomi. Bo akurat te towary są w Szwecji bardzo drogie, a niektóre rodzaje ciężko dostępne.



A co Wy dopisalibyście do tej listy?


15 lutego 2016

"Księgarnia spełnionych marzeń" Katariny Bivald - lepiej nie?

Zdecydowanie bardziej lubię Wam polecać książki niż odradzać sięganie po nie. Po lekturze "Księgarni spełnionych marzeń" Katariny Bivald muszę jednak zabrać się za to, co mniej przyjemne.




Książka rzuciła mi się w oczy w księgarni - bardzo spodobała mi się okładka (widziałam, że niedługo pojawi się nowe wydanie tego tytułu z nową okładką, która akurat bardzo mi się nie podoba), urzekły też opisy - książka o magii książek wydawała mi się spełnieniem moich marzeń na tamten moment. Poza tym według opisów "Księgarnia spełnionych marzeń" to "natychmiastowy bestseller w Szwecji, w ciągu miesiąca kupiony przez 16 prestiżowych światowych wydawców". Brzmi imponująco. Żeby było jasne - nie spodziewałam się szczególnie ambitnej prozy, zupełnie świadomie sięgałam po coś lekkiego, trochę słodkiego, dobrego na weekendowe czytanie pod kocem czy jako wypełniacz czasu podczas jazdy tramwajem.

"Księgarnia spełnionych marzeń" opowiada o prawie trzydziestoletniej Szwedce Sarze, pracującej w księgarni i kochającej książki. Swoją pasję dzieli z Amy, staruszką z małego, sennego amerykańskiego miasteczka. Długo piszą do siebie listy, przesyłają sobie paczki z książkami. Kiedy Sara traci pracę, postanawia po raz pierwszy wyruszyć poza Szwecję - przyjmuje zaproszenie listowej przyjaciółki i jedzie do Stanów. Na miejscu okazuje się, że starsza pani zmarła. Sara zostaje sama, ale jednocześnie ma wokół siebie ludzi, których trochę jakby znała dzięki korespondencji z Amy. Okazuje się, że czas spędzony w Broken Wheel zmieni nie tylko Sarę, ale też i tę niewielką lokalną społeczność.

Z książką miałam problem, ponieważ bohaterowie wydawali mi się kompletnie nierealni. Przerysowani w taki sposób, że aż jakby "niedorysowani". Momentami aż było mi przykro, że autorka wykreowała postaci tak infantylne i naiwne. Zastanawiałam się chwilami, czy powieść naprawdę ma rozgrywać się współcześnie - jak dla mnie dużo było w niej tonu pensjonarki z zupełnie innej epoki. Zamiast optymizmu, którym ma napełniać książka zgodnie z opiniami na okładce, ja częściej czułam chęć potrząśnięcia bohaterami, by wreszcie się jakoś ogarnęli.

Przyznaję, że miałam ochotę odłożyć książkę na bok, ale wciąż łudziłam się, że może jeszcze coś się rozkręci. Liczyłam też bardzo na wątek miłosny, który niestety też okazał się raczej mdły.

Jedyne, co naprawdę mi się podobało, to literackie odniesienia, zarówno w rozważaniach Sary, jak i we fragmentach jej korespondencji z Amy. Nawet zaznaczyłam ołówkiem kilka tytułów klasyki literatury, których sama nigdy nie czytałam, a wiem, że powinnam nadrobić zaległości. Nie najgorszy był też pomysł wplecenia listów Amy jako przerywników między rozdziałami, opowiadającymi o Sarze - czytelnik dowiadywał się wtedy więcej o Broken Wheel, a korespondencja stawała się przyczynkiem do literackich nawiązań.

Inną jeszcze sprawą jest to, jak został przetłumaczony tytuł. Szwedzki Läsarna i Broken Wheel rekommenderar znaczy "Czytelnicy z Broken Wheel polecają", świetnie odzwierciedla więzi, jakie w końcu nawiązują się w tym małym miasteczku. W polskiej wersji "Księgarnia spełnionych marzeń" brzmi moim zdaniem jakoś tak bardziej ckliwie.

Choć książki nie polecam, jak mieszkańcy Broken Wheel, ani nie spełniła moich marzeń, to skreślam ją z listy w ramach wyzwania "W 2016 roku czytam i oglądam ze Szwecjoblogiem" jako ta, której akcja nie dzieje się w Szwecji.

Katarina Bivald Księgarnia spełnionych marzeń (Läsarna i Broken Wheel rekommenderar)
tłum. Ewa Chmielewska-Tomczak
Wydawnictwo Amber
2014

12 lutego 2016

Przez Szwecję rowerem - o Szwecji z Waszej perspektywy


Zima wciąż trwa, choć w tym roku lutowa pogoda czasem bardziej przypomina przedwiośnie. Być może niektórzy z Was zaczynają już snuć myśli o tym, jak spędzić wakacje. Jeśli rozważacie wybraniu się na urlop do Szwecji, koniecznie przeczytajcie dzisiejszy wpis z cyklu "o Szwecji z Waszej perspektywy".

Autorem tekstu jest Marcin Górski (Perkoz) i opowie Wam o zwiedzaniu Szwecji z perspektywy... dwóch kółek. Poprosiłam Marcina o podzielenie się wrażeniami ze swoich rowerowych wycieczek po Szwecji, bo wiem, że kilka udanych wyjazdów tego rodzaju ma już za sobą i planuje kolejne. O tym, dokąd można się wybrać i czego się spodziewać, przeczytacie w dzisiejszym wpisie.

Malmö - fot. Perkoz
Pierwsza z trzech moich wycieczek rowerowych do Szwecji odbyła się cztery lata temu w majówkę, wybraliśmy się ze znajomymi na Olandię, gdzie zjeździliśmy północ wyspy. Uwagę zwracają tam kamieniołomy, a także hodowle owiec, a nawet wielbłądów. Tereny, czy działki prywatne na miedzach oddzielają od siebie niskie wapienne murki, charakterystyczne dla tego miejsca. Na uwagę zwraca największy wiatrak we wsi Sandvik, przerobiony na kawiarnię. Tamże, na samej północy wyspy przebijaliśmy się rowerami przez Las Trolli, zawierający poskręcane drzewa, kończąc na latarni morskiej Lange Erik. Ostatniego dnia kwietnia Szwedzi obchodzą święto Walpurgii, mieliśmy okazję uczestniczyć w nim przy zamku w Borgholmie. Przed zmrokiem podpalono ogromny stos gałęzi, autochtoni bawili się całymi rodzinami, pojawiła się tam masa osób. Zaskoczenie przyszło koło godziny 22, gdy ludzie zaczęli się rozchodzić. Zagadnięci o to Szwedzi zdziwieni byli tym, że w Polsce taka impreza trwałaby co najmniej do godziny drugiej w nocy. Nasze uczestnictwo niosło na dodatkowy plus- było tam ciepło, co różniło ten wieczór od innych spędzanych pod namiotami.


Olandia - fot. Perkoz
Z tym miejscem łączy się ciekawa sprawa - kilka dni spędzaliśmy na zamkniętym jeszcze kempingu, korzystając z otwartych łazienek i zimnej wody. Ostatniego wieczora ktoś z nas poszedł do nieodwiedzanej wcześniej łazienki dla niepełnosprawnych, zastając tam krany z ciepłą wodą. Ot- sytuacja. Wtedy też poznaliśmy niedogodności podróży na wyspę- nie wolno przejeżdżać rowerami sześciokilometrowym mostem, wyjściem jest przewożenie rowerów autobusem, lub promami, do czego doszedłem, przypadkiem zresztą, podczas zeszłorocznej wyprawy.


prom na Olandię - fot. Perkoz

Na wyprawę do Skanii w czerwcu 2014 r. wybrałem się z kolegą, zaplanowaliśmy zabranie auta i dwóch rowerów. Pojawiły się dwie opcje dojazdu z Gdyni - pokonanie 330 km do Świnoujścia takiej sobie jakości drogami i prom do Ystad, lub Trelleborga, lub przepłynięcie do Karlskrony i stamtąd 240 kilometrowa wycieczka do Skanii. Wybraliśmy tę drugą. Pokonywanie obcego kraju samochodem ma niewątpliwe plusy, pozwala on przemieszczać się po większych obszarach, więcej zwiedzać, choć bez nawigacji może być ciężko. Końcówkę trasy z Karlskrony do miasteczka Lomma nad Öresundem pokonaliśmy w kompletnym deszczu, gdzie papierowa mapa zupełnie się nie sprawdzała. Sama Lomma jest mała, jest zaś doskonałą bazą wypadową na wycieczki do Malmö, Lundu i Landskrony. Z tamtych wakacji pamiętam jedno spostrzeżenie- małe miasta zupełnie mnie nie urzekły, one są po prostu nudne. Zeszłoroczny wyjazd potwierdził to zresztą.


Karlskrona - fot. Perkoz
region Blekinge - fot. Perkoz

W minionym roku zorganizowałem wyprawę wyłącznie rowerową. Wybraliśmy się w cztery osoby, zakładając noclegi na dziko, pod namiotami, z całym dobytkiem turystycznym w sakwach. Każdemu z nas pasowała połowa września - termin, który okazał się na pograniczu szwedzkiego sezonu urlopowego, co sprawiło nam trochę niedogodności. Powoli robiło się chłodniej, okazało się też, że park łosi, który chcieliśmy odwiedzić - był już nieczynny. Od kilku dni nie pływał już prom z Oskarshamn na Olandię, na który liczyliśmy, popłynęliśmy zaś innym - z Kalmaru do Färjestaden, a był to ostatni w roku. W tym okresie zamykanych jest również większość kempingów. Generalnie staraliśmy się wybierać drogi mniejsze, nawet leśne, choć bywało, że jeździliśmy ekspresówkami, na których nie obowiązywał na szczęście zakaz wjazdu rowerami. Wyjazd ten zamknęliśmy pętlą 800 km.


fot. Perkoz

Na podstawie trzech wypraw mogę powiedzieć, że Szwecja ma dość dobrze rozwinięte ścieżki rowerowe, choć głównie w większych miastach. Widzieliśmy też ścieżki pojawiające się nagle znikąd kilkanaście kilometrów przed miastami. Najbardziej podobała mi się trasa zamykająca pętlą miasto Växjö, prowadząca również wzdłuż kilku lokalnych jezior.


region Kronoberg - fot. Perkoz

Jak wspomniałem na początku, noclegi spędzaliśmy na dziko, korzystając z lokalnego prawa allemansrätten. Nocowaliśmy pod namiotami, choć dwie noce przespaliśmy w przebieralniach nad jeziorami. Jest wiele miejsc, gdzie otwarta infrastruktura turystyczna jest dość dobrze rozbudowana - są wiatki, betonowe konstrukcje z rusztami na ogniska, stoły z ławami. Podróżując po Szwecji praktycznie zawsze można tak zaplanować trasę, by nocować i wykąpać się w jeziorach, czy w morzu. W przewodniku przeczytałem, że na Olandii trudno jest znaleźć nocleg na dziko nad morzem i faktycznie było to niełatwe. Za to sama wyspa bardzo się nam spodobała. 


Kåseberga - fot. Perkoz

Widzieliśmy tam masę wikińskich cmentarzy, kamieni runicznych, zjeździliśmy znany z książek Johana Theorina Alvaret, co rusz mijaliśmy wiatraki, których jest tam mnóstwo. Na Olandii trafiliśmy na lokalne święto płodów rolnych, w wielu gospodarstwach wystawiano targowiska staroci, zwane loppis, w Borgholmie ma zamku i w mieście odbywały się atrakcje dla ludności. W weekend wiele osób, głównie w średnim wieku jeździło na rowerach- obowiązkowo z koszykami i w kaskach. Nie widać było w ogóle ludzi młodych, sądzę, że atrakcje te nie tyle ich nie interesowały, co w ogóle ich na wyspie nie było. Dla Szwedów Olandia jest głównie miejscem na wakacyjny, czy weekendowy wypoczynek.

Jak wiemy - Szwecja jest dla nas drogim krajem, o ile sporo jedzenia mieliśmy własnego, w pewnym momencie musieliśmy jednak coś kupować. Pamiętam złej jakości pieczywo, pasty rybne oraz piwo- słabe i słabsze. W temacie alkoholu mocniejszego sytuacja w Szwecji jest kuriozalna- dostać go można wyłącznie w sieci Systembolaget, a sklepy te... nie są czynne codziennie. Wodę- by jej ciągle nie kupować- czerpaliśmy z kranów na stacjach benzynowych, lub przy kościołach.

W Szwedach zaobserwowałem coś, co modnie zmakaronizować można mianem slow life. Nie bezpośrednio, nie od razu, ale po paru dniach, takie odczucie pojawiło się. W kawiarniach, na loppisach, nawet na wspomnianych rowerach - żyją oni jakoś tak spokojnie, bez pośpiechu.


Skillinge - fot. Perkoz
Każdy, komu Skandynawia jest bliska wie, iż ludzie tam mieszkający uwielbiają przyrodę, szanują ją, jest ona częścią ich otoczenia. Uwagę moją zwróciły ptaki. W parkach, czy na kempingach obserwowałem sporo gatunków ptaków- skakały po trawnikach, czy chodnikach, całkiem niedaleko ludzi. U nas przeważnie siedzą wysoko, bezpiecznie. W Skanii często widywaliśmy zające, nie tylko na polach, ale i w osiedlowych parkach. I naturalnie nikt ich nie gonił. Wielokrotnie natykaliśmy się na żmije, głównie przy drogach, choć raz jedna pełzała sobie trasą rowerową w Färjestaden. Ciekawy przypadek widziałem przejeżdżając przez pewną wieś - znak drogowy informujący o przejściu przez jezdnię... dla ślimaków. W Skanii zaś napotykaliśmy trójkątne znaki ostrzegawcze przedstawiające dziki, sarny, a nawet kaczki. No i łosie.


Lomma - fot. Perkoz
Olandia - fot. Perkoz

Opisane podróże do Szwecji nie są moimi ostatnimi, w tym kraju jest masa miejsc wartych odwiedzenia. W tym roku planuję zorganizować wyprawę na Nordkapp, tym razem samochodami, może ktoś dołączy?


Malmö - fot. Perkoz


09 lutego 2016

50 twarzy semli

Dziś w Szwecji fettisdagen, Tłusty Wtorek, ten dzień w roku, kiedy można niemal bezkarnie objadać się słodkimi przysmakami. Tak jak u nas sztandarowym frykasem na Tłusty Czwartek są pączki i faworki, tak szwedzkie podniebienia tego dnia cieszy semla - pszenna bułka z dodatkiem kardamonu, wypełniona migdałowym nadzieniem, szczodrze ozdobiona bitą śmietaną i z "wieczkiem" posypanym cukrem pudrem.

źródło

O samych semlach i pewnej tragicznej historii związanej z tymi pozornie niewinnymi bułeczkami pisałam już trzy lata temu. Dzisiaj pokażę Wam, że semla  ma wiele twarzy. Nie ma mowy o nudzie. Co roku szwedzcy cukiernicy wymyślają coś nowego, żeby zaskoczyć i przyciągnąć klientów. I nie chodzi tu tylko o prosty zabieg, jakim jest dodanie nowych składników do tradycyjnej migdałowej masy, choć z tego też wychodzą ciekawe połączenia, np. chokladsemla z nadzieniem z dodatkiem czekolady, hallonsemla o różowawym malinowym nadzieniu  czy nutellasemla z wiadomym składnikiem. Coraz częściej bowiem głośno robi się o semlach, które... udają coś innego.


źródło

W zeszłym roku zdecydowanym numerem jeden był semmelwrap, którą wylansowano w piekarni Tössebageriet w Sztokholmie. Semla, przyrządzona z dokładnie takich samych składników, jak klasyczne, ale podana na cieńszym cieście jako wrap miała być idealnym rozwiązaniem dla tych, którzy nie lubią tradycyjnego sposobu jedzenia semli, przy którym można się nieźle natrudzić i nabrudzić. Takiego wrapa można wziąć spokojnie na wynos, zjeść po drodze, w pociągu czy w samochodzie. Idealna na nasze życie w pośpiechu :)


źródło

Po tym sukcesie poszło dalej. Cukiernia Ekmans konditori w Trollhättan ruszyła z promocją swojej korv med bröd-semla, czyli semli przypominającej hot doga - masa migdałowa i bita śmietana zamknięte są w podłużnej bułce i polane sosem waniliowym w roli musztardy oraz galaretką mającą imitować keczup. Apetyczne?



źródło

Idąc dalej tym tropem w tym roku w piekarni Magnus Johanssons Bageri och Konditori w Hammarby Sjöstad pojawiła się burgarsemla - krzyżówka semli i hamburgera. Ale spokojnie, jarosze też mogą po nią sięgnąć. Cały trik polega na tym, że do powiększonej ilości masy migdałowej dodano kakao, dzięki czemu masa może śmiało udawać dobrze wysmażonego kotleta, a bułkę posypano cukrem, wyglądającym jak sezam na hamburgerowej bułce.



źródło

Na całe szczęście są też semle, które udają inne słodkie wypieki. Imponująco wygląda na przykład semmeltårta - semlowy tort. Do poniższego zdjęcia chyba nie muszę dodawać komentarza. A to jeszcze nie wszystko. Są też babeczkowe muffinsemlor i podłużne, eklerkowe éclair-semlor (na zdjęciu na początku wpisu).


źródło

100% szwedzkości w szwedzkości ma moim zdaniem lussesemla - połączenie świątecznych semli i świątecznych lussebullar. Dla wszystkich tych, którzy w karnawale jeszcze tęsknią za Bożym Narodzeniem. Albo podczas świąt myślą już o karnawale. Taką semlę promowała kawiarnia Möllans café z Sjöbo.


źródło

2016 rok przyniósł ze sobą dwa semlowe hity. Po pierwsze, göteborski Jonsborgsgrillen lansuje tęczową semlę, regnbågssemla. Wygląda naprawdę imponująco, smakuje pewnie też ciekawie, bo każdy kolor to inny smak: na przykład niebieski to jagodowy, a zielony - kiwi.

źródło

Po drugie, wylansowano też najdroższą i najbardziej eksluzywną semlę, guldsemla - z szampańskim nadzieniem i pokrytą płatkami 18-karatowego złota. Taka semla, też od Magnus Johansson bageri & konditori z Hammarby Sjöstad w Sztokholmie, kosztuje... 955 koron.


źródło

Jeśli bułeczki, bita śmietana i cukier puder to nie Wasza bajka, może wolelibyście wariant bardziej zdrowy i pożywny semmelsmoothie (który jednak z semlą ma zdecydowanie mniej wspólnego niż wcześniejsze pozycje). Taki koktajl możecie zrobić z bananów, mango, mleka kokosowego lub ryżowego, a do smaku dodać kardamon, migdały i wanilię (przepis - po polsku - u Karoliny na hemma hos Johanssons).


źródło


Którą wersję wybralibyście dla siebie? A może macie pomysł na jeszcze inną odsłonę? Chętnie przeczytam Wasze komentarze.


Źródła:
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...