31 grudnia 2018

Podsumowanie roku 2018 na Szwecjoblogu


Ile razy słyszeliście w ciągu ostatniego tygodnia, że "koniec roku to czas podsumowań"? Pewnie usłyszycie je dziś jeszcze nie raz. Także na Szwecjoblogu przyszedł czas na podsumowanie mijającego właśnie 2018 roku. Dlaczego te coroczne wpisy są dla mnie takie ważne? Bo pozwalają mi spojrzeć trochę z boku na wszystko, co udało mi się zrobić, docenić swoją pracę (serio, mam wrażenie, że sami siebie często za mało doceniamy) i wyciągnąć z niej wnioski. To też dla mnie pretekst do stworzenia realistycznych planów na kolejny rok. To także okazja, żeby wyrazić moją wdzięczność dla Was za Wasze zaufanie, zainteresowanie i wsparcie. Mam też cichą nadzieję, że takie podsumowanie może też być dla Was inspiracją lub motywacją.

Co więc działo się wokół Szwecjobloga w 2018 roku?

Pierwszym dużym przeżyciem była dla mnie licytacja książki I cóż, że o Szwecji z autografem i spersonalizowaną dedykacją na WOŚP Allegro. Egzemplarz wylicytowano za piękną kwotę 207,50 zł, która trafiła do Wielkiej Orkiestry. Celem 26. finału było pozyskanie środków dla wyrównania szans w leczeniu noworodków.


Spotkało mnie też kilka uroczych niespodzianek związanych z książką. W lutym wypatrzyłam I cóż, że o Szwecji na biurku Remigiusza Mroza na zdjęciu ilustrującym wywiad w magazynie "Zwierciadło" 😉


W marcu świętowałam rok, odkąd na Instagramie jeszcze przedpremierowo pojawiło się pierwsze zdjęcie I cóż, że o Szwecji. Wspominałam ten dreszczyk emocji, że książka WRESZCIE - NAPRAWDĘ zaczęła trafiać w ręce czytelników - co więcej, osób zupełnie mi nieznanych). W tym roku okazało się, że świat jest naprawdę mały (no dobra, Poznań jest mały 😉 ) - z rąk do rąk, od znajomych do znajomych, egzemplarz Asi trafił do mnie. Podpisałam go z ogromną radością!



Były też niespodzianki bardzo ważne i poważne. Po pierwsze, I cóż, że o Szwecji została nominowana w plebiscycie Książka Roku portalu LubimyCzytać.pl.



Po drugie - książka została uhonorowana Nagrodą Magellana w kategorii książka podróżnicza. Nagrodę przyznawaną przez zespół Magazynu Literackiego Książki odebrałam podczas Warszawskich Targów Książki.


W maju ucieszyła mnie też wiadomość o nominacji do nagrody Ambasador Nowej Europy dla Elisabeth Åsbrink i jej książki 1947. Świat zaczyna się teraz - książka ukazała się w moim przekładzie.


W tym roku nie zabrakło też okazji do spotkań z Wami - razem z Anią Kurek, autorką bloga Norwegolożka i książki Szczęśliwy jak łosoś gościłyśmy podczas Dnia Nordyckiego w Krakowie oraz Dni Skandynawskich w Szczecinie. Byłyśmy też częścią niesamowitego projektu, jakim okazał się Nordic Talking - wydarzenie skierowane do miłośników kultur krajów nordyckich, a także integrujące środowisko pasjonatów prowadzących strony na Facebooku, konta na Instagramie i Twitterze, blogi oraz videoblogi (uwaga, druga edycja czeka na Was w przyszłym roku - szczegóły TUTAJ). 



W listopadzie natomiast uczestniczyłam w panelu poświęconym tłumaczeniu literatury skandynawskiej podczas Skandynawskiego Dnia Kariery na Uniwersytecie SWPS w Warszawie.


Nie brakowało też wypadów do Szwecji. Wiosną wybraliśmy się z mężem do Skanii i zwiedzaliśmy region, traktując książki i scenariusze filmowe jak przewodnik po regionie. Odwiedziliśmy klify Hovs Hallar, gdzie Bergman kręcił Siódmą pieczęć, spacerowaliśmy po Lundzie, opisywanym przez Agnetę Pleijel we Wróżbie, przemierzaliśmy Ystad śladami książkowego i filmowego Kurta Wallandera, "zdobyliśmy" warownię Glimmingehus, dokąd podczas swojej cudownej podróży trafił Nils Holgersson. Relacje z każdej podroży i powiązane wpisy mogliście przeczytać na Styl.pl (Hovs Hallar Bergmana, Lund Pleijel, Ystad Wallandera, Skania Nilsa Holgerssona) i na Szwecjoblogu: (Bergman, Pleijel, Wallander, Nils Holgersson). Świetnie spędziliśmy czas, przygotowując się do tej wycieczki i podczas samej wycieczki - mam nadzieję, że okazji do takich wyjazdów będzie jeszcze więcej.


W czerwcu brałam udział w konferencji Exploring Language Education w Sztokholmie, a przy okazji razem z przyjaciółką mogłam zwiedzić miasto i okolice, a także przyjrzeć się obchodom Midsommar w Skansenie. Zdjęcia z wycieczki obejrzycie TUTAJ - 3 trasy, których w Sztokholmie nie możecie przegapić i TUTAJ (fotorelacja z Sandhamn).


Dużo emocji przyniosły też październikowe Targi Książki w Krakowie. Tegorocznym gościem honorowym była Szwecja, więc po prostu musiałam tam być! Tym bardziej, że na zaproszenie Ambasady Szwecji uczestniczyłam w panelu blogerów razem z Pauliną Górszczak z Marchewkowej Skandynawii i Aldoną Hartwińską z Pofikasz, rozmowę prowadził Michał Cessanis.



Podczas Targów Książki przeprowadziłam też dwa wywiady z zaproszonymi na Targi szwedzkimi autorami. Z Monsem Kallentoftem rozmawiałam oczywiście o kryminałach, a także o obrazie Szwecji, jaki tworzą, o współpracy z innymi pisarzami, o powracających w książkach motywy, a nawet o sytuacji, kiedy ścigał go mężczyzna z pistoletem! Wywiad możecie przeczytać TUTAJ. Z Niklasem Orreniusem odbyłam długą, poważną rozmowę o różnicach między Szwecją a Polską, o ekstremizmach i wolności słowa - możecie do niej zajrzeć TUTAJ




W tym roku rozmawiałam też z innymi blogerami, tym razem w charakterze gościa. Diana Chmiel z bloga Bardziej lubię książki niż ludzi zaprosiła mnie do rozmowy na temat przekładu (KLIK), a Zafikowana zadała kilka pytań, m.in. na temat studiów i pisania książki (KLIK). Jola Wasilewska z bloga Trzydziestka przekracza granice zapytała mnie o motywujące, mądre cytaty (KLIK). Ba, miałam nawet okazję przygotować komentarz na temat Dnia Świętej Łucji dla magazynu "Podróże"!



Te wszystkie przyjemne wydarzenia pozostawały w tym roku jednak trochę w tyle - moją uwagę zdominowało inne wielkie wyzwanie. Ukończyłam pisanie rozprawy doktorskiej pod tytułem Bestämdhet och indirekta anaforer i svenskan ur främmandespråksperspektiv: en studie av polska studenters svenska (tytuł przetłumaczyłam jako: Określoność i anafory pośrednie w uczeniu się języka szwedzkiego jako obcego na przykładzie studentów języka szwedzkiego w Polsce), a pod koniec grudnia odbyła się jej publiczna obrona. Zakończona sukcesem!




W tym tak intensywnym roku opublikowałam 28 wpisów na blogów. Niekwestionowanie najpopularniejszym okazał się ten poświęcony szwedzkim klopsikom (Wszystko kręci się wokół... klopsików)


Chętnie czytaliście też jeden z ostatnich tegorocznych wpisów na temat grudniowego Dnia Świętej Łucji (Dlaczego Święta Łucja budzi takie emocje?)


Statystyki bloga pokazują też, że interesowały Was wpisy o książkach szwedzkich autorów - najbardziej ten o Sztuce porządkowania życia po szwedzku Margarety Magnusson.


Cieszę się też, że tak chętnie odwiedzaliście tekst o tym, za co tak lubię "Språktidningen" - zadawaliście mi bardzo dużo pytań o to czasopismo, a popularność tego wpisu pokazała, że najwyraźniej rzeczywiście był potrzebny.


Takim pomocnym wpisem najwyraźniej też okazał się ten o zwiedzaniu Sztokholmu z kartą Stockholm Pass (Stockholm Pass - czy warto? [zdjęcia]). 


W czołówce znalazł się też tekst poświęcony językowym ciekawostkom - Kobieta w języku szwedzkim - 5 ciekawostek.

Wasze oczekiwania spełniłam też najwyraźniej ubiegłorocznym wpisem o szwedzkich przekleństwach, bo w tym roku ktoś trafił na Szwecjoblog na przykład dzięki takiej wyszukiwanej frazie:


Tak się składa, że podsumowanie roku na Instagramie idealnie odzwierciedla to, czym żyłam i w czym mnie wspieraliście - jest doktorat, są wspominki z dawniejszych wycieczek (fiński Świat Muminków i pocztówkowe Smögen), jest midsommarowy wyjazd do Sztokholmu, przygotowania do Targów Książki i migawki z wiosennej wycieczki do Skanii.


Raz jeszcze DZIĘKUJĘ Wam za ogromne wsparcie i zainteresowanie. Jak fajnie, że wspólnie odkrywamy Szwecję, że łączą nas wspólne tematy, wspólne zainteresowania, a coraz częściej i wspólne spotkania i działania.

To był dobry rok!
Oby 2019 przyniósł wiele dobrego.


Szczęśliwego Nowego Roku!
Gott Nytt År!

27 grudnia 2018

Nowe słowa 2018

Nadszedł dzień, bez którego od kilku lat nie potrafię wyobrazić sobie poświątecznej rzeczywistości. Poznaliśmy słowa, które znalazły się na "liście nowych słów" (nyordslistan) przygotowywanej przez Radę Języka Szwedzkiego i czasopismo Språktidningen! To lista ciekawa z językowego punktu widzenia, ale też doskonale podsumowująca otaczającą nas rzeczywistość: ukazuje słowa, które były istotne i zrobiły "karierę" w mijającym właśnie roku, często pojawiając się w mediach. Można więc powiedzieć, że odzwierciedlają to, co działo się na świecie w tym czasie. To nie Rada ustala odgórnie, jakie słowa znajdą się na liście, ale trafiają na nią słowa, które wyłapano właśnie dzięki śledzeniu tego, co w języku się dzieje.

Wpisy o listach z poprzednich lat przeczytacie Szwecjoblogu, na przykład o roku 2017, roku 2016 i roku 2015. Pełną bieżącą listę znajdziecie na stronie Rady Języka Szwedzkiego. Ja natomiast jak zawsze przedstawię przykłady, które uznałam za najciekawsze.



Tegoroczną listę otwiera słowo aquafaba. To woda po roślinach strączkowych, najczęściej ciecierzycy, która świetnie sprawdza się jako zamiennik białka jajka w przepisach na wegańskie dania. Nazwa powstała z dwóch łacińskich słów, oznaczających wodę (aqua) i fasolę/bób (faba). Aquafabą zachwycił się w ostatnim czasie cały kulinarny świat, nic dziwnego, że słowo zrobiło karierę także w Szwecji.

Jak co roku na liście znalazły się słowa związane z kwestiami ochrony środowiska i zmian klimatu. W Szwecji dużo mówiło się o uczuciu flygskam, wstydzie związanym z lataniem - wiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jakim obciążeniem dla środowiska jest podróżowanie samolotem i czują się niekomfortowo, kiedy muszą zdecydować się na taką podróż. Innym zjawiskiem jest też obarczanie innych poczuciem takiego wstydu. Kolejnym słowem jest nollavfall, zerowe odpady, które u nas przyjęły się pod angielskim pojęciem zero waste. Ograniczenie produkowanych przez nas śmieci to na przykład rezygnacja z plastikowych reklamówek, plastikowych słomek, przerzucanie się na pasty do zębów w proszku i szampony w kostce, które nie potrzebują dodatkowych opakowań. Z życiem w stylu eko wiąże się też bokashi, czyli japońska "sztuka" kompostowania odpadów dzięki mikroorganizmom efektywnym.

Co roku na listę trafiają także słowa związane z komputerami i technologiami cyfrowymi. Bardzo spodobało mi się pojęcie cyberhygien czyli cyberhigieny: rutyn, mających zapewniać cyfrowe bezpieczeństwo. W Szwecji, w kraju, gdzie bardzo dużo transakcji przeprowadza się bezgotówkowo, coraz częściej mówiło się o wprowadzeniu do obiegu oficjalnej e-waluty, jaką miałaby być e-korona (e-krona).

Bardzo ciekawe wydają mi się słowa, które opisują społeczeństwo i zachowania ludzi. Moją uwagę przykuło słowo förpappring, które dosłownie można przetłumaczyć jako "zapapierowanie". To taka struktura organizacji, gdzie ciągle wymagane są dokumenty, co ma służyć mierzeniu, liczeniu i kontrolowaniu wszystkiego. My słowa "papierologia" używamy już od dawna 😉 Innym ciekawym słowem jest czasownik menscertifiera, to znaczy zapewniać w miejscach pracy wzgląd na miesiączkujące kobiety - a więc na przykład planować wystarczająco długie przerwy, by starczyło czasu na zmianę podpaski, tamponu czy kubeczka menstruacyjnego albo zapewniać środki higieniczne w toaletach. Podoba mi się brzmienie słów någonstansare varsomhelstare. To dosłownie tacy "tutajnicy" i "gdziekolwiekiści", a więc osoby ceniące zakorzenienie, przywiązane do jednego miejsca oraz ci, którzy mogą żyć wszędzie i tego przywiązania nie czują. Z języka angielskiego zaczerpnięto słowo incel, pochodzące od involutary celibate, czyli mimowolny celibat. Incele to osoby (głównie mężczyźni), które czują się nieatrakcyjne i (jak twierdzą) są zmuszone pozostawać w celibacie, ze względu na to, że społeczeństwo promuje wysokie wymagania stawiane partnerom. Nowym pojęciem jest też mikrootrohet, mikroniewierność, zdrada, która nie dotyczy seksualnego skoku w bok, ale zachowań mniejszego kalibru. Zdecydowanie przyjemniejszym słowem jest  natomiast stöddjur - "zwierzę wsparcia". W polskich artykułach na ten temat często wykorzystywane jest anglojęzyczne pojęcie emotional support animal (ESA). ESA mogą na przykład towarzyszyć pasażerowi na pokładzie samolotu i pomagać mu poradzić sobie z lękiem przed lataniem.

Na tegorocznej liście nie mogło zabraknąć też nazwy tańca, będącego hitem internetu: flossa (potraficie zatańczyć floss dance?), a także VAR (Video Assistant Referee), czyli systemu wideoweryfikacji, o którym dużo słyszało się przy okazji tegorocznego mundialu. Słowa te były też kandydatami do angielskiego słowa roku 2018 słownika Collinsa (tam ostatecznie zwyciężyło single-use, jednorazowego użytku)


Co jeszcze? Mnie jak zawsze urzekają słowa proste, codzienne, może błahe, ale jak się okazuje, bardzo potrzebne w słowniku. W tym roku takim słowem jest lårskav, czyli otarcia na udach. Słowem skoskav, oznaczające otarcia od butów, odciski na stopach, posługiwano się w szwedzkim od dawna, a otarcia i odparzenia na udach okazały się być pewnym tabu, choć latem pewnie dla wielu osób są równie uciążliwe jak odciski. W tym roku zaczęto w mediach poświęcać im więcej uwagi, na przykład prezentując sposoby, jak sobie z nimi poradzić.


Które z nowych słów chętnie zaimportowalibyście do polszczyzny?

23 grudnia 2018

Szwedzkie świąteczne reklamy

Dziś czwarta, ostatnia niedziela adwentu - pora na ostatni adwentowo-świąteczny wpis. Czytaliście już o książkach jako prezentach pod choinkę, o budzacym kontrowersje Dniu Świętej Łucji, a na Facebooku widzieliście, co mnie rozjaśnia tegoroczny przedświąteczny czas. Pomyślałam, że dziś, na dzień przed samą Wigilią, świetnie się sprawdzą szwedzkie świąteczne reklamy (julreklam) - są krótkie, niektóre z nich zabawne, inne bardziej poważne i na pewno wprawią Was w świąteczny nastrój! Wybrałam te najnowsze, jak i takie sprzed kilku, a nawet kilkudziesięciu lat, a większość firm na pewno znacie. Do stworzenia takiego przeglądu zainspirowała mnie Joanna z bloga Szwajcarskie BlaBliBlu.


Być może część z Was kojarzy reklamy sieci marketów ICA: głównymi bohaterami reklam-skeczów są tu pracownicy sklepów, m.in. Ulf, Cindy, Sebastian, Ebba, praktykant Jerry i ich szef Stig. W reklamach gościnnie wystąpili m.in. Måns Zelmerlöw, Jamie Oliver, Herman Lindqvist czy Edward Blom. Na początek mam dla Was reklamę z niecierpliwym Ulfem - zobaczycie w niej atrybuty związane z różnymi świętami obchodzonymi w Szwecji: Wielkanoc, Midsommar, Halloween i wreszcie Boże Narodzenie. Hasło na końcu: Äntligen jul znaczy: wreszcie Święta. Kto z Was też co roku tak nie może się doczekać? 😉



W kolejnej reklamie (innej sieci marketów - Hemköp) opowiada się o tradycyjnym jedzeniu, wiele tradycyjnych potraw można też wypatrzeć na stole. Są klasycznie klopsiki, są ziemniaki, jest szynka, ale też i bardziej nowoczesne pomysły, na przykład mandarynkowe śledzie czy dodatki inspirowane półroczną podróżą po Azji. Nie wszystkim musi się to podobać, ale reklama na końcu przekonuje, że świąteczny stół jest przecież miejscem spotkań! 


A jak już mówimy o tradycyjnych potrawach - musiałam jeszcze dorzucić tę reklamę, bo coraz częściej i świąteczne dania pojawiają się w wersjach bez glutenu, bez laktozy, bez innych składników. Nawet jeśli zadbanie o to czasem wydaje się trudne.



Następny filmik to reklama sklepów Jula z akcesoriami do domu i ogrodu. Pokazuje, że czasem nadmiar prezentów może być problematyczny (choć w filmiku ani Mikołajowi, ani rodzinie nie wydaje się to przeszkadzać) 😉


W reklamie zdrapkek Trilsslott usłyszymy, jak po szwedzku mówi się "kocham cię", a także zobaczymy, jak reakcja na otrzymane prezenty może zmienić się w ciągu 36 sekund - wcześniej dziewczyna nie była tak zachwycona z prezentu, jaki sprawił jej chłopak (tym bardziej, że sama dla niego miała tonę podarków).



Starsza reklama sklepów IKEA przekonuje natomiast, że najlepsze prezenty to te, które dajemy od serca, od siebie, zgodnie z naszymi możliwościami (nawet jeśli trochę tu oszukujemy 😉)


Reklama poczty przedstawia bajkę o Świętym Mikołaju, który zamiast dostarczać paczki raz do roku, ma to robić codziennie. Jak głosi końcowe hasło, równie dobrze mogłaby być bajką właśnie o poczcie. No i ten galopujący renifer!



W reklamie szwedzkich kolei SJ z 1993. Hasło brzmi: "Nie przegap swojego pociągu na Święta. Zostało tylko 5 tygodni. Kup swój bilet już teraz". Bardzo wymowne. W tle słychać piosenkę Nu är det jul igen, do której w Szwecji często tańczy się wokół choinki.


Z reklamą Telii o świętach online mam pewien problem - nie wiem, czy jest bardziej urocza, czy bardziej przygnębiająca. Z jednej strony to krzepiące, że w okresie świątecznym wysyłamy do siebie - także online - więcej ciepła i uśmiechu, że (może) internetowe trolle sobie odpuszczają, że uwieczniamy wspólnie spędzone chwile - te udane i te trochę mniej. Ale nie wiem, czy nie lepiej byłoby być w tym okresie trochę bardziej offline. Czy może przesadzam?


Mam też dla Was reklamę, która bardzo mnie poruszyła. To znów ICA, ale tym razem we współpracy z założoną przez królową Sylwię fundacją World Childhood Foundation. Słyszymy standardowe pytanie Mikołaja: Finns det några snälla barn här? Czy są tu jakieś grzeczne dzieci? Reklama przypomina nam jednak, że niestety nie wszyscy dorośli są grzeczni.


Na koniec mam dla Was reklamę od sieci Clas Ohlson z ważnymi świątecznymi życzeniami:



SPOKOJNYCH Świąt!

09 grudnia 2018

Dlaczego Święta Łucja budzi takie emocje?

Jak to możliwe, że dzień, który powinien kojarzyć się z przedświąteczną przytulnością, światłem w ciemności, okazją do spotkań nad szafranowymi ciasteczkami i grzanym winem, może jednak budzić kontrowersje i powodować zażarte dyskusje? O samym Dniu Świętej Łucji możecie poczytać w archiwalnym wpisie TUTAJ, a dziś wskażę Wam trzy najbardziej niewygodne kwestie związane z obchodami tego dnia i przypomnę fragmenty mojej książki I cóż, że o Szwecji.

W Szwecji Łucja w odniesieniu do współcześnie przebranej postaci z wiankiem ze świecami na głowie zapisywana jest już małą literą, lucia, tak jak w polskim słowniku ortograficznym człowieka przebranego w związku z obyczajem obdarowywania prezentami możemy nazwać już po prostu mikołajem - ponieważ jednak mikołaj w polskiej tradycji jest bardziej rozpoznawalny niż Łucja, pozwolę sobie trzymać się w tekście wielkiej litery.



Łucja a konkurs piękności?

Zwyczaj wybierania lokalnej Łucji zapoczątkowała sztokholmska gazeta "Stockholms Dagblad" w 1928 roku, pomysł podchwyciły potem gazety w innych miastach. Zwyciężczyni przewodniczy procesji w mieście, odwiedza szkoły i szpitale. Dziś jednak coraz więcej gazet przestaje organizować konkursy lub zupełnie zmienia kryteria wyboru Łucji. Coraz więcej dziewczyn bojkotuje też te konkursy.
Problematyczna jest już kwestia wybierania Łucji w szkołach, miastach i w skali całego kraju. Szwedów, tak często podkreślających wartość równości, tradycja głosowania na najlepszą kandydatkę zaczęła uwierać. W szkołach, by uniknąć organizowania konkursów piękności i popularności, które mogą stać się źródłem wykluczenia, coraz częściej wybiera się Łucję poprzez losowanie. W mediach zaczęto podkreślać, że wybory krajowej Łucji nie mają tak naprawdę charakteru konkursu piękności, a dużo ważniejsze jest to, jak kandydatki wypadną podczas wywiadów oraz czy potrafią śpiewać. Że już dawno przestał to być konkurs tylko dla niebieskookich blondynek o jasnej karnacji. Że wybory to sięgająca lat 20. tradycja. I że dziś głosowanie ma przecież zupełnie inny charakter, bo oddanie głosu to przekazanie pieniędzy na cele dobroczynne. W mieście Gävle w 2015 roku postanowiono nawet, że każda z kandydatek będzie reprezentowała inną fundację charytatywną.
W Malmö tegoroczna Łucja pochodzi z Polski. Wyboru dokonano spośród kandydatów, którzy dają  dobry przykład mieszkańcom i wykazują duże zaangażowanie na rzecz miasta - niezależnie od wyglądu czy talentu wokalnego czy płci.

Sztokholmskie Łucje z lat 1948-1953 (od prawej do lewej), źródło

Łucja a płeć?


No właśnie, niezależnie od płci! Czy w Szwecji, w kraju, w którym tak często mówi się o równouprawnieniu, Łucja musi być kobietą? Czy musi identyfikować się jako kobieta? Szczególnie, jeśli to taka Łucja, którą można zapisać małą literą, a więc niekoniecznie nawiązująca do samej świętej (jeśli przeczytaliście mój archiwalny post, wiecie już zresztą, że szwedzkie obchody Dnia Świętej Łucji z męczennicą z Syrakuz nie mają aż tak wiele wspólnego.
Z kraju spływają doniesienia o chłopcach, którzy wystąpili w białej szacie i świetlistej koronie w szpitalach czy domach opieki i wzbudzili mieszane uczucia wśród pacjentów. Albo o chłopcach, którzy zostali wybrani na Łucję w szkolnym głosowaniu, ale dyrekcja i nauczyciele ostatecznie nie pozwolili im na wystąpienie w tej roli. Albo o tych, którym co prawda pozwolono, ale sprzeciw zgłosili rodzice. O decyzjach wobec poszczególnych uczniów debatowano w całym kraju, odnosząc się do tradycji („oryginalna” Łucja była kobietą, więc to kobiety mają wcielać się w jej rolę), równouprawnienia (bo przecież często zdarza się, że dziewczynki z długimi włosami w przedstawieniach wcielają się w rolę Jezusa i nikt wtedy nie protestuje) i respektowania głosów dzieci (chłopcy-Łucje zostali przecież demokratycznie wybrani przez innych uczniów). 
A demokratycznie podejmowane decyzje to w Szwecji też przecież ważne pojęcie.


A gdyby tak Lucią był Zlatan?


W zeszłym roku twarzą łucjowej kampanii reklamowej sieci domów handlowych Åhléns został ciemnoskóry chłopiec. Spadł na niego ogrom hejtu - negatywne komentarze były przede wszystkim rasistowskimi komentarzami. Rodzina była zmuszona zwrócić się do sklepów z prośbą o zakończenie kampanii. W odpowiedzi na zaistniałą sytuację powstał hasztag #jagärlucia (dosł. #jajestemłucją), a internet obiegły tysiące zdjęć osób, pozujących w białych szatach, z wiankami i świecami na głowach, pokazujące, jak różne oblicza ma dziś Łucja. Na swoich profilach na Instagramie takie zdjęcia wrzucili m.in. minister kultury Alice Bah Kuhnke, a także dziennikarze Tilde de Paula i Peter Jihde.

Łucja a zakazy?

Coraz częściej też robi się głośno o szkołach i przedszkolach, gdzie odchodzi się od łucjowych tradycji czy wręcz sie ich zakazuje  
Wszystko za sprawą szkoły w Laxå, gdzie kilka lat temu na czas obchodów zakazano dzieciom jedzenia pierniczków, przebierania się za pierniczkowe ludziki czy nawet śpiewania świątecznej piosenki o pierniczkach, które pochodzą z pierniczkowego kraju i są całe brązowe. Dlaczego? „Żeby nikomu nie zrobiło się przykro”. 
W tamtej historii podejrzewano, że chodzi o kwestie różnic kulturowych, a okazało się, że zakaz miał przysłużyć się zdrowiu dzieci - tak samo jak zakazane w polskich szkołach drożdżówki 😉
W tym roku głośno było natomiast od przedszkolu w Motali, które rzekomo miało zakazać obchodów Łucji w ogóle. W mediach znów zawrzało, znów larum podnieśli ci, którzy chcieli bronić szwedzkich tradycji przed multikulturowością (przypominam raz jeszcze wpis o samym święcie, który pokazuje, że to tradycja sama w sobie multi-kulti). Tymczasem okazało się, że obchody Dnia Świętej Łucji jak najbardziej były w planach, ale na innych warunkach, bez klasycznego pochodu i śpiewania na scenie. A więc - zdaniem przedszkola - bardziej sprzyjających dzieciom (dla wielu z nich występowanie przed wieloma rodzicami jest jednak onieśmielające) i rodzicom (ze względu na różną sytuację ekonomiczną, niektórzy rodzice mają tendencję do kupowania drogich strojów, na które nie wszystkich stać). Ponieważ placówkę obsypano mailami, wydano oficjalne oświadczenie.

źródło: Emelie Asplund/imagebank.sweden.se

Co o tym wszystkim sądzić? Na pewno do prasowych doniesień podchodzić z rezerwą: wiadomo, kontrowersyjne niusy są bardzo poczytne, ale niestety często też są wyjęte z kontekstu albo po prostu rozdmuchane. Wiadomo, tradycje mają ogromną wagę emocjonalną. Ale trzeba też pogodzić się z tym, że tradycje i zwyczaje ewoluują. Taka choinka, bez której nie wyobrażamy sobie świąt, z początku była drzewkiem zawieszanym pod sufitem. Dziś od coraz większej liczby osób słyszę też, że rezygnują z karpia na wigilijnym stole. Nie mówiąc o tym, że mikołaj (ten zapisywaną małą literą) mniej kojarzy się ze św. Mikołajem z Miry. Zresztą, czas oczekiwania na święta zdecydowanie lepiej poświęcić na budzenie pozytywnej magii świąt, prawda?


Więcej o szwedzkich świątecznych zwyczajach przeczytacie w I cóż, że o Szwecji w rozdziale pt. "Małe żabki, dziewczyna ze światłem we włosach i Kaczor Donald". 

zdjęcie: new_in_sweden

02 grudnia 2018

Książki, które nadają się pod choinkę

Dziś drugi dzień grudnia i pierwsza niedziela adwentu. Odliczanie do świąt zaczęło się już na poważnie! W związku z tym przygotowuję specjalne wpisy związane z przygotowaniami do świąt - po jednym na każdą adwentową niedzielę. 

Na początek chciałabym zaprezentować Wam siedem pomysłów na książkowe prezenty pod choinkę - póki jeszcze jest wystarczająco dużo czasu na zakupy. To książki związane ze Szwecją albo ze względu na pochodzenie autorów, albo tematykę (czasem jedno i drugie). Są tu nowości, ale i tytuły sprzed kilku lat. Przede wszystkim dla dorosłych czytelników, ale i jedna propozycja dla dzieci. Przede wszystkim literatura faktu, bo mam wrażenie, że to do takich książek chętniej i częściej się wraca, że takie książki lepiej sprawdzają się jako prezenty.



Bea Uusma Ekspedycja
tłum. Justyna Czechowska
Marginesy

Dla kogo: Dla tych, których fascynuje lód i chłód. Ale też dla tych, których rozgrzewa prawdziwa pasja. 
(więcej o książce TUTAJ)

Hans Rosling, Ola Rosling, Anna Rosling Rönnlund Factfullness. Dlaczego świat jest lepszy niż myślimy, czyli jak stereotypy zastąpić realną wiedzą
tłum. Monika Popławska
Media Rodzina

Dla kogo: Dla wszystkich (tę książkę powinien w tym roku przeczytać każdy).
Szczególnie dla tych, którzy potrzebują uwierzyć, że świat jest lepszy niż nam się wydaje.


Karin Bojs Moja europejska rodzina
tłum. Urszula Gardner
Insignis

Dla kogo: Dla tych, którzy interesują się genealogią i są gotowi te zainteresowania przenieść na inny, bardzo głęboki poziom. 
(więcej o książce TUTAJ)


Herman Lindqvist Wazowie. Historia burzliwa i brutalna
tłum. Emilia Fabisiak
Marginesy

zdjęcie: Anna Dutka
Dla kogo: Dla tych, którzy lubią historię i dobrze opowiedziane historie.
A także dla tych, którzy historii jeszcze nie lubią, bo kojarzy im się albo z nudnymi podręcznikami albo z obowiązkowymi lekturami takimi jak Potop.


Thomas Erikson Otoczeni przez idiotów, Otoczeni przez psychopatów, Mój szef jest idiotą
tłum. Małgorzata Maruszkin (pierwsza i druga książka), Diana Hasooni-Abood (trzecia książka)
Wielka Litera

zdjęcie: Marchewkowa Skandynawia
Dla kogo: Dla tych, których interesuje komunikacja. Dla pracujących w korporacjach. Dla tych, którzy nie boją się słowa coaching. Dla tych, którzy mają szefów albo sami są szefami.


Natalia Kołaczek I cóż, że o Szwecji
Wydawnictwo Poznańskie

zdjęcie: Szwedzka Półka
Dla kogo: Dla tych, których chcecie Szwecją zarazić i którym chcecie pokazać Szwecję widzianą z MOJEJ perspektywy 😊
(więcej o książce TUTAJ)

Martin Widmark, Helena Willis Tajemnica szafranu
tłum. Barbara Gawryluk
Zakamarki

Dla kogo: Dla dzieci. I dla dorosłych lubiących detektywistyczne zagadki, którzy będą czytać na głos tym dzieciakom, które jeszcze same nie czytają.
(więcej o prawdziwej tajemnicy szafranu TUTAJ)


Którą z nich sami chętnie znaleźlibyście pod choinką?

19 listopada 2018

"Sprawdzam, z której strony wieje wiatr" - wywiad z Monsem Kallentoftem

Podczas 22. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie, których Gościem Honorowym była Szwecja, nie mogło zabraknąć autorów powieści kryminalnych. Mnie najbardziej ucieszyła obecność Monsa Kallentofta, autora serii książek o komisarz Malin Fors oraz współautora serii o Zacku Herrym (o jego książkach pisałam na blogu TUTAJ) - to jedni z niewielu bohaterów kryminałów, których losy wiernie śledzę, a książki kolekcjonuję na półkach. Ucieszyłam się tym bardziej, że podczas Targów mogłam przeprowadzić wywiad z autorem. Podpytałam go o obraz Szwecji, jaki tworzą kryminały, o współpracę z innymi pisarzami, o książkowe motywy, a nawet... o sytuację, kiedy ścigał go mężczyzna z pistoletem!


Mówi się, że Szwecję, a nawet cały świat dotknęła „gorączka kryminałów”. W mojej pamięci utkwiło to, co królowa Sylwia powiedziała, kiedy kilka lat temu razem z królem Karolem XVI Gustawem otwierała Dni Języka Szwedzkiego w Warszawie: „Pamiętajcie, kryminały są wytworami fantazji. Dla mnie społeczeństwo szwedzkie jest znacznie bardziej ciepłe niż ten ponury obraz, który tworzą kryminały”. Myślisz, że szwedzkie kryminały wpływają na obraz Szwecji za granicą?

Moim zdaniem tylko w pozytywnym sensie. Ludzie nie myślą przecież o Szwecji cały czas, więc kiedy ukazuje się cała masa książek, które rzeczywiście są czytane, to generalnie rośnie świadomość o tym, że Szwecja w ogóle istnieje. Nie staje się kolejnym krajem, o którym się zapomina, którym nikt się nie przejmuje. Poza tym uważam, że w większości ludzie są na tyle inteligentni, że rozumieją, że Szwecja nie jest krajem, gdzie w każdej dziurze zabitej dechami dochodzi do dziesięciu morderstw rocznie, więc chyba nie trzeba się o ten obraz tak martwić. Z drugiej strony, wiele osób postrzega Szwecję jako kraj idealny, z idealną opieką społeczną, gdzie państwo się o wszystko troszczy. Obraz, jaki tworzą kryminały, jest w takim razie bliższy rzeczywistości, bo tam nie jest idealnie. Jest raczej tak jak we wszystkich innych krajach.

Sam często poruszasz  w książkach problemy społeczne, z którymi mierzy się Szwecja. Czy to sposób, by sprawić, żeby więcej o nich rozmawiano?

Cały czas staram się pisać o tym, co ludziom bliskie, więc często dotykam aktualnych kwestii, bardzo łatwo czerpać z nich energię. Nie mam żadnej politycznej agendy, choć czasem na to wychodzi. Ale to nie z takiej strony chcę zaczynać. Łatwo wtedy wciągające książki zamienić w jakąś agitację. Po prostu wystawiam palec, sprawdzam, z której strony wieje wiatr, co ludzi denerwuje…

Twoje książki przetłumaczone zostały na około 30 języków, sięgają po nie czytelnicy z różnych kultur. Co jest takiego uniwersalnego, co przyciąga ludzi do kryminalnych historii? Mamy obsesję na punkcie przemocy, śmierci i strachu?

Gdyby przyjrzeć się historii literatury, czy to Biblii czy klasycznym greckim tragediom, wszystkie opowieści poruszają takie tematy jak przemoc, seks i śmierć. Tak też jest dzisiaj – kryminały też krążą wokół tych elementów. I często mają klasyczną budowę, klasyczną dramaturgię, ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Ludzie zawsze opowiadali sobie historie w taki sposób. Zarówno tematy i struktura opowiadania są same w sobie bardzo uniwersalne. Poza tym wydaje mi się, że potrzebujemy tych ciemnych stron w naszym bezpiecznym otoczeniu.

Wydaje mi się, że Zło budzi się wiosną było jedną z pierwszych książek, które przeczytałam po szwedzku, oczywiście poza obowiązkowymi lekturami na studiach. Zafascynował mnie język, jakiego używasz, jednocześnie oszczędny i chłodny, jak i oniryczny, hipnotyzujący.

Tak, to połączenie odróżnia moje książki od innych, szczególnie serię o Malin Fors. Można powiedzieć, że mają bardziej literacki język.

Jak ważne są te językowe kwestie w twoim pisarstwie?

Są stuprocentowo ważne! Mówi się: It’s all about the style. Kompozycja i język, właśnie to mam do dyspozycji, więc te kwestie są oczywiście niezwykle istotne. Język niesie wszystkie emocje i to za jego pomocą wczytujemy się w książkę. Wszyscy posługujemy się językiem, to pierwsze, co robimy, kiedy przychodzimy na świat – najpierw pierwszy oddech, a potem krzyk – to przecież też język.

Traktujesz pisanie jako pracę czy sztukę?

Jedno i drugie. To bardzo dużo pracy, ale też przez to powstaje sztuka. Myślę, że wszyscy wartościowi artyści dużo pracują. Nawet jeśli nie zastanawiają się nad tym, jak i dlaczego…

Powiedziałeś, że nie masz żadnej agendy, ale w jednym z telewizyjnych wywiadów, którego udzieliłeś razem z Markusem Luttemanem, powiedziałeś, że wasza seria o Herkulesie miała służyć promocji czytelnictwa, szczególnie wśród młodych.

Nie wiem, jak to wygląda w Polsce, ale w Szwecji chłopcy czytają bardzo mało książek. Wszyscy próbują coś z tym zrobić. Rzeczywiście, jednym z naszych celów w przypadku tej serii było zachęcenie młodych chłopaków do czytania, ale to trudne.

Serię o Herkulesie napisałeś razem z innymi autorami, pierwsze cztery części z wspomnianym wcześniej Markusem Luttemanem, kolejną, która jeszcze nie ukazała się w polskim przekładzie, z Anną Karoliną. Cały czas myślałam, że praca pisarza jest bardzo samotna.

I nie chciałem, żeby to tak dłużej wyglądało.

Zastanawiam się, jak wygląda tak wspólna praca.

Najczęściej to ja wymyślam samą fabułę, piszę streszczenie. Później Anna lub Markus pracują nad projektem rozdziałów, które potem redaguję. A czasem to ja piszę projekt poszczególnych rozdziałów. Mieszkam na Majorce w Hiszpanii, więc dużo siedzimy na Skypie. To całkiem przyjemne - zazwyczaj pracuję sam na sam, dobrze jest to zmienić, porozmawiać z kimś, wymieniać się pomysłami i inspiracjami, dyskutować. Ale mimo to ideałem jest chyba jednak pisanie w samotności. To bardzo zamknięty, hermetyczny proces.

Skąd wziął się pomysł, by zbudować losy bohaterów wokół różnych motywów przewodnich? U Malin Fors były to najpierw pory roku, potem żywioły, a teraz zmysły, a dla Zacka Herry’ego to prace Herkulesa.

Taki punkt zaczepienia to bardzo wdzięczne narzędzie. Jak w przypadku Malin i zmysłów – wiem wtedy, że morderstwo ma mieć coś wspólnego na przykład ze słuchem albo węchem. To wpływa na całą książkę, na całą fabułę, staje się początkiem. Dzięki postaci Herkulesa mam świadomość, do jakiej pracy będzie nawiązywać książka, czerpię pomysły z tego, o czym opowiadają mity, zastanawiam się, jak dać temu wyraz. Ostatnia książka, Heroina, opowiada na przykład o stajni Augiasza, tu zamiast stajni ze zwierzętami mamy sztokholmskie przedmieście. Według mitów Herkules zmienił bieg rzeki tak, że oczyściła stajnię… Ale może nie powinienem zdradzać zbyt dużo, co dzieje się w książce.

Ten wspólny motyw to coś ciekawego także tych, którzy znają mitologię. Podczas lektury można zastanawiać się, jak zostanie wpleciona w książki…

Tak, ale większość czytelników chyba aż tak się tym nie przejmuje, liczą po prostu na dobrą, wciągającą lekturę.

Możemy się spodziewać łącznie dwunastu książek w tej serii?

Mam taką nadzieję! Nie wiem tego na pewno, ale mam taką nadzieję.

Tak zwana turystyka kryminalna przyciąga do Szwecji mnóstwo turystów, którzy chcą zobaczyć Ystad Henninga Mankella czy Fjällbackę Camilli Läckberg. Czy są jakieś miejsca, okolice, które mógłbyś polecić tym, którzy chcą odwiedzić Linköping albo Sztokholm Monsa Kallentofta?

Linköping to zwyczajne miasto pośrodku równiny, nie jest tak malownicze jak skańskie Ystad czy nadmorska Fjällbacka… Nie ma tam za wiele miejsc do zarekomendowania turystom, tam się po prostu mieszka. Chyba że ktoś chce zobaczyć właśnie takie zwyczajne szwedzkie miasto. A w Sztokholmie można wybrać się na przedmieścia, jeśli się ma odwagę. [śmiech] Nie no, żartuję, wcale nie jest tak niebezpiecznie. Sztokholm to w ogóle bardzo przyjemne miasto.

Kiedy przygotowywałam się do naszej rozmowy, znalazłam na twojej stronie internetowej zaskakujące zdanie. Wspominasz, trochę przelotnie, że w Madrycie byłeś kiedyś ścigany przez łysego mężczyznę z pistoletem. Nie mogę się powstrzymać przed wypytaniem cię o szczegóły.

Ach, no tak! Byłem wtedy młody, bardzo młody. Pojechałem do Madrytu, poznałem dziewczynę, była trochę ode mnie starsza. Zaczęliśmy się spotykać. Tylko że potem okazało się, że ona już miała chłopaka, który mieszkał w Niemczech. Miał taki syndrom, że był kompletnie pozbawiony owłosienia, nie miał włosów na głowie, na rękach… Koleś był w tej dziewczynie tak strasznie zakochany, że wsiadł do swojego mustanga, w schowku na rękawiczki miał pistolet, kupił go od jakiegoś gangstera we Frankfurcie. Zadzwonił do niej i powiedział, że jest jakieś 300 kilometrów na północ od Madrytu i że jedzie dorwać tego pieprzonego gówniarza. [śmiech] Kiedy dojechał na miejsce, mnie już tam nie było. Wyjechałem z Madrytu, nie byłem gotowy ryzykować życia. Ta dziewczyna potem kilkukrotnie z nim zrywała i do niego wracała, teraz są małżeństwem, mają dzieci. Więc byłem taką małą przerwą zanim zaczęło się prawdziwe życie.

Mówisz o sobie, że jesteś „gastronomicznym nerdem”. Jeździłeś po świecie, pisałeś reportaże o jedzeniu, restauracjach, świecie gastronomii. Czy przyszło ci kiedyś do głowy, żeby wpleść te kulinarne zainteresowania do swoich książek?

Nie, nigdy o tym nie myślałem. Malin Fors taka nie jest, ona woli pizzę, dużo pije, nie lubi niczego wyszukanego. To nie idzie ze sobą w parze. Wątpię, żebym kiedyś to zrobił, najważniejsza jest sama fabuła. Chociaż sam nie wiem, może kiedyś?

W twoich kryminałach wiele jest brutalnych scen i bardzo realistycznych opisów przemocy. Takim gatunkiem literatury zajmujesz się już dość długo. Czy jakoś to na ciebie wpływa? Bardziej obawiasz się ludzi, tego, co mogą sobie nawzajem wyrządzić?

Jest raczej na odwrót, wydaje mi się, że zrobiłem się bardziej gruboskórny. Mam wrażenie, że nic mnie już nie zaskoczy. To może brzmi, jakbym był zblazowany, ale czasem jestem chyba nawet zbyt gruboskórny, mam bardzo niskie oczekiwania wobec ludzi, wiesz, what’s new. Podam ci przykład: w jednej z książek o Zacku Herrym nastolatki zażywają pewien straszny narkotyk – coś podobnego się dzieje, może nie aż tak brutalnego, ale rzeczywiście pojawiły się narkotyki zamieniające ludzi w kanibali. Cokolwiek wymyślę w książkach, rzeczywistość i tak zawsze okazuje się dziesięć razy gorsza.


_________________

Jutro na szwecjoblogowym fanpage'u spodziewajcie się konkursu, w którym do zdobycia będzie najnowsza powieść Monsa Kallentofta i Markusa Luttemana Heroina.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...