Jak tylko usłyszałam o grze Komma Lika, wiedziałam, że będę chciała przetestować na własnej skórze, czy raczej na własnym domu, jak to działa w praktyce. Trochę z czystej ciekawości i trochę dlatego, że po prostu spodobał mi się sam pomysł, który narodził się właśnie w Szwecji - kraju, który wielu osobom od razu kojarzy się przecież z pojęciem równouprawienia (jämställdhet). W zasadzie uważałam, że po roku małżeństwa nie potrzebujemy niczego wizualizować sobie żadnymi kolorowymi magnesami. Obawiałam się, czy liczenie sobie punktów na prawo i lewo nie odbierze nam radości z tego, co robimy codziennie. Ale bardzo byłam ciekawa, co z tego wyjdzie.
O co chodzi?
Komma Lika (polska nazwa mogłaby brzmieć: "Dojść do równości") to szwedzka gra na lodówkę, stworzona w 2012 roku przez Marię Loohufvud ze studia graficznego Pasadena. Za wykonywanie codziennych prac: sprzątanie, gotowanie, naprawy zdobywa się punkty-magnesy, które układa się w wybrany wzór na lodówce. W tej grze zwycięstwem jest remis, a więc rozkładające się po równo kolory magnesów.
Szwedzi rzeczywiście bardzo często kojarzą nam się z równouprawnieniem płci. Parytety, podział urlopu rodzicielskiego, działalność rzeczników, zwalczających dyskryminację czy pozycja lidera w rankingu Global Gender Gap Report, badającego poziom równouprawnienia w sferze ekonomii, polityki, edukacji i zdrowia: o tym wszystkim się mówi, kiedy tylko w dyskusji pojawia się taki temat. To gorący temat przede wszystkim dla polityków. A w domu też wypada go poruszyć.
Także w tej dziedzinie na przestrzeni dziesięcioleci robi się coraz bardziej "po równo". Ale wyniki badania OECD, w którym zmierzono czas, jaki kobiety i mężczyźni z różnych krajów poświęcają na codzienne domowe obowiązki, zaskoczyły w 2015 roku samych Szwedów. Szwecja uplasowała się bowiem dopiero na 11. miejscu, dość daleko za przodującymi Danią, Norwegią i Australią. Z raportu wynikało, że mężczyzna na codzienne, niepłatne prace w domu poświęca średnio 154 minuty, a kobieta 207 minut (dla Polski dane z raportu OECD z 2014 roku prezentują się następująco: mężczyzna spędza na sprzątaniu, gotowaniu i opiece nad dziećmi 157 minut dziennie, kobieta 296 minut). Także z badań szwedzkiego biura statystycznego SCB wynika, że choć kobiety i mężczyźni podobną część swojego dnia przeznaczają na pracę w ogóle, w przypadku mężczyzn większy jest udział płatnej pracy zawodowej, a u kobiet bezpłatnych prac domowych. I chyba potwierdza się wymówka, że "tak jesteśmy wychowywani": raport SCB z lat 2010/2011 pokazuje dalej, że w grupie szwedzkich nastolatków (15-19 lat) dziewczynki dwa razy więcej (pod względem czasu) angażują się w sprzątanie i gotowanie. Chłopcy w ciągu doby mają za to ewidentnie więcej wolnego czasu.
Co wobec tego daje partia gry Komma Lika? Czy warto się w to angażować, czy lepiej prychnąć i machnąć ręką? Przeczytajcie, jak nam poszło.
N:
No więc zaczęliśmy. Grzecznie, wspólnie wybraliśmy wzór, który mieliśmy układać, w widocznym miejscu wywiesiliśmy sobie punktację. Pierwszej rundy nie braliśmy chyba do końca na poważnie, choć dyskusje o grze i punktacji przewijały się ciągle. Rano prawie ścigaliśmy się do ekspresu, rywalizując, kto zgarnie pierwszy w ciągu dnia punkt za zaparzenie kawy. Mąż pod moją nieobecność gorliwie zabierał się za odkurzanie, bo to aż cztery punkty. Mopując podłogę, mnożyłam punkty za każde pomieszczenie. Negocjowaliśmy i wprowadzaliśmy zmiany w oryginalnie sugerowanej punktacji, gdy konkretna czynność była dla kogoś z nas wyjątkowo nieprzyjemna lub nielubiana. W żartach groziliśmy sobie wprowadzeniem karnych punktów ujemnych. I co? Pierwszą rundę zdecydowanie wygrał Mąż. Czyli w zasadzie przegraliśmy obydwoje.
Do kolejnej rundy zabraliśmy się inaczej. Bardziej opłacało się robienie czegoś razem. I przyznaję, jeśli zdarzało nam się naciągać zasady, to na korzyść drugiej osoby. Wzór serduszka ułożyliśmy już jako remis.
P:
Ciężko tak naprawdę powiedzieć, czy to gra rodzinna. Termin "gra rodzinna" kojarzy mi się głównie z Monopoly, gdzie zawsze wszyscy starali się oszukać. W Komma Lika nie ma sensu oszukiwać, bo innym wynikiem kończy się każda rozgrywka. Na początku pomyślałem: przecież ja nie potrafię przegrywać, koniecznie muszę wygrać. To wtedy dowiedziałem się, że to nie o to chodzi w tej grze. Pomyślałem od razu: to bez sensu. Po kilku rozgrywkach mogę jednak stwierdzić, że bardzo się myliłem. Pierwsza tura, w której układaliśmy dwóch biegnących ludzi, została zdominowana przez moje działania. Mój niebieski kolor opanował planszę, ale ten wynik nie przyniósł mi radości, tylko refleksję: MOJA ŻONA ROBI W DOMU STANOWCZO ZA DUŻO RZECZY. Starałem się zdobywać jak najwięcej punktów, wykonując domowe prace, o których nawet nie miałem pojęcia, że codziennie są wykonywane. Dowiedziałem się nawet, że zwykłe pościelenie łóżka (warte 1 punkt) jest czynnością, która od zawsze spoczywała na barkach mojej żony. Facetowi przecież nie przeszkadza łóżko w nieładzie, bo świetnie spełnia jednocześnie funkcje jadalni i biurka. A mojej żonie taki stan rzeczy przeszkadzał. Tak jak pozostawiane naczynia po porannym, szybkim śniadaniu przed wyjściem do pracy. O takich głupotkach się nie rozmawia, aż do czasu gdy się nagromadzą, by wybuchnąć tak jak tu:
Ta gra pokazuje każdej stronie, że niektóre czynności wspólne w ogóle istnieją, a następnie można się nimi podzielić. Czary.
N:
Gra na pewno nie zmieniła nas na zawsze, nie wywróciła naszego domu do góry nogami. Nie staliśmy się dzięki niej innymi ludźmi. Ale mieliśmy trochę więcej radości nawet przy porannych wyścigach do kuchni, a po zmywaniu naczyń można było poczuć się jak dzieci, nagrodzone pieczątką z ziemniaka (jestem pewna, że gra spodoba się też dzieciom i zachęci je do zaangażowania w domowe obowiązki). Okazji do dyskutowania na temat obowiązków domowych i równości, w różnych kontekstach, nie brakowało. I moim zdaniem o to w grze chodziło. Niekoniecznie o zmienianie świata.
No i zobaczcie, do czego poza tym doszło: po raz pierwszy wpis na blog napisaliśmy razem.
Źródła:
O rany, to my byśmy oboje przegrali. U nas czynność nie ma płci, robi to i tamto ten, kto został w daną rzecz wrobiony. Przy czym ja np. wrobiłam się w zmywanie, bo nie cierpię gotować, częściej też wynoszę śmieci czy sprzątam, ale to mój osobisty wybór wynikający z potrzeby. Gdybym nie potrzebowała, to bym nie robiła, proste. Zastanawia mnie w wynikach testu, że kobiety w Polsce przeznaczają na prace domowe dużo więcej czasu niż szwedzkie, przy podobnym wyniku mężczyzn. A wydawałoby się, że to szwedzkie domy słyną z idealnego porządku. A może jednak nie, może Polki przesadzają z dbaniem o dom?
OdpowiedzUsuńDlatego u nas tak ważne okazało się wynegocjowanie własnej punktacji :)
UsuńWiesz, że też zwróciłam uwagi na te różnice w statystykach? Ale pomyślałam raczej o tym, że po pierwsze, statystycznie więcej kobiet w Szwecji pracuje zawodowo na pełen etat, po drugie być może więcej gospodarstw domowych w Szwecji może sobie pozwolić na korzystanie z pomocy domowych, po trzecie, może robot odkurzacz jako gwiazdkowy prezent roku i inne czasoumilacze też mają wpływ na statystyki?
Mnie szwedzkie domy raczej nie kojarzą się z idealnym porządkiem ;) Te z katalogów Ikei może tak, w rzeczywistości różnie ;)
U mnie dzieci ciągle kłócą się, kto więcej zrobił. Widzę, że byłby to dobry sposób na rozstrzygnięcie ich sporów :)
OdpowiedzUsuńCiekawe było poznanie męskiego punktu widzenia :)
OdpowiedzUsuńKurczę, świetne to to! Gdybym tylko miała dzieciaki to na pewno od razu bym to wprowadziła! :) No ale na razie zawszę mogę w ten sposób mobilizować męża :D
OdpowiedzUsuńchcę totalnie! może zmobilizuje to nas do robienia czegokolwiek ;)
OdpowiedzUsuń