28 maja 2015

5 powodów, dla których NIE warto jechać do Szwecji na wakacje

Zaskoczył Was tytuł wpisu? Mam nadzieję, że tak. Ale uspokajam - nic się nie zmieniło, Szwecja to jak dla mnie dalej miejsce, do którego będę chciała wracać co lato. Poniższych pięć argumentów sformułowałam oczywiście przekornie i należy je potraktować z przymrużeniem oka, ale z drugiej strony naprawdę zdarzało mi się słyszeć takie hasła. Tylko że ci, którzy je wypowiadali, mówili trochę bardziej serio...



1. "Bo co tam można zobaczyć, oprócz lasów i jezior?"


Skandynawia często kojarzy się nam z naturą i rozległymi krajobrazami. I bardzo słusznie. Z całej powierzchni Szwecji 10 procent stanowi woda, w tym prawie 100 000 jezior. Aż trzy czwarte pozostałej, lądowej powierzchni, pokrywa las. "A do tego w tych lasach żyją łosie, a jak wiadomo, to bardzo niebezpieczne zwierzęta, bo co roku powodują Szwedom tyle wypadków".











Może nie dla każdego idealne wakacje to łażenie po lasach, skałach, pływanie, wędkowanie. Niektórzy oddychać pełną piersią potrafią tylko na urlopie w miastach, wśród ludzi, robiąc zakupy, szalejąc w klubach, czy uprawiając muzyczną turystykę festiwalową. Ale jeśli ktoś prezentuje mi argument z punktu numer jeden, to mam wrażenie, jakby sądzi, że w Szwecji nie mieszka nikt poza wspomnianymi morderczymi łosiami (cóż, rodzina czasem zarzuca mi, że na zdjęciach, które przywożę z wakacji, prawie nie widać ludzi, ale oni tam naprawdę są, tylko nie zawsze akurat lubię mieć ich w kadrze :P ). Jeśli lubicie miejskie wakacje, to nie ma sensu, żebyście po dopłynięciu promem zatrzymywali się w spokojnym Ystad, tylko ruszcie od razu do Malmö. Albo po prostu wybierzcie lot do Sztokholmu czy Göteborga.







2. "Bo tam ciemno i zimno"


Tak, zimą. I trochę też zależy gdzie. Czasem mam wrażenie, że wiele osób szwedzkie lato wyobraża sobie mnie więcej tak:





Podczas gdy znacznie częściej wygląda ono tak:









Latem dzień w Sztokholmie jest o kilka godzin dłuższy niż dzień na przykład w Poznaniu. Nie mówiąc o tym, jak te różnice będą rosnąć, im dalej na północ się wybierzemy! W takiej lapońskiej Kirunie na przykład słońce nie zachodzi od maja do lipca. 

Jeśli nawet nie wybieracie się aż do Laponii, to i tak szwedzkie lato powinno być dla Was łaskawe - klimat jest łagodniejszy, a wysokie temperatury wydają się bardziej znośne i przyjemne. I wierzcie mi, co roku spotykam niedowiarków, którzy nie mogą się nadziwić, że swoją opaleniznę przywiozłam ze Skandynawii. A skoro słońce zachodzi później, macie więcej czasu na cieszenie się zwiedzaniem miast czy spacerowaniem w naturze, zanim zapadnie zmrok. Warto skorzystać!


3. "Bo klopsiki mogę sobie zjeść w IKEI, a kiszonego śledzia nie tknę"


W Szwecji trafienie na lokal serwujący szwedzkie dania czasami wydaje się niezłym wyzwaniem, bo bardzo popularne są restauracje z kuchnią świata: tajską, wietnamską, włoską, libańską, marokańską... Uniknięcie klopsów (köttbullar) nie będzie więc zbyt trudnym zadaniem. O osławionego kiszonego śledzia (surströmming) nie będzie łatwo. Jest to specjał rodem z Północy, a charakterystycznie wypukłe puszki wcale nie stoją na półce w każdym markecie.

Jeśli macie ochotę spróbować coś typowo szwedzkiego, to polecam smażonego śledzia (nie kiszonego!), obowiązkowo z ziemniaczanym purée i borówką (stekt sill med potatismos och lingonsylt), na deser lokalny produkt ze Skanii, spettekaka, ciasto podobne do sękacza lub przy większej okazji - tort księżniki (prinsesstårta), a na kolację - tort kanapkowy (smörgåstårta).








Jeśli dla kogoś miejscowa kuchnia ma stanowić powód, by nie wyjechać do danego kraju - zawsze można przez cały urlop jeść pizzę czy burgery ;)



4. "Bo jest drogo"


Bo żal kupować cokolwiek, kiedy za każdym razem przelicza się korony na złotówki i z tęsknotą myśli o tym, jak wszystko w Polsce jest tanie.



Z naszych wyliczeń podczas podróży, potwierdzonych statystykami w sieci, produkty żywnościowe w sklepach w Szwecji, są średnio 1,5 raza droższe niż w Polsce. Dla przykładu bochenek chleba pszennego w Szwecji to jakieś 9 zł, litr mleka 3% to 4 zł. Drożej niż w kraju wypadają też noclegi w hostelach, bilety komunikacji miejskiej, bilety wstępu...

Jak sobie z tym radzić? Po pierwsze: można oszczędzać, ale nie warto przeliczać notorycznie na złotówki, bo od tego może rozboleć głowa. Jeśli jednak siedzi w Was mały matematyk, którego ciągnie do dzielenia i mnożenia, lepiej do porównań wybrać jeden produkt, który kupujecie codziennie, np. karton mleka czy soku, i sugerować się wielokrotnością danego towaru ;) Wiadomo, każdy chciałby zjeść ciastko i mieć ciastko, pojechać na urlop i wrócić z wypchanym portfelem. Zawsze można znaleźć jakieś sposoby na to, by jak najwięcej zwiedzić i zobaczyć, a nie wydać fortuny. Dla chcącego nic trudnego.



5. "Bo nie mogę kupić alkoholu gdzie chcę i kiedy chcę. A poza tym jest drogo"




Urlop niektórym może kojarzyć się z drinkami z parasolką albo piwem na grillu u znajomych. Jeśli chcecie kupić alkohol w Szwecji, pamiętajcie, że napoje  o zawartości alkoholu powyżej 3,5% można kupić tylko w państwowej sieci sklepów Systembolaget (i mieć skończone 20 lat). Tych sklepów monopolowych jest w całej Szwecji tylko ponad 400 (w mniejszych miejscowościach Systemet ma swoje "agencje", w których można zamówić alkohol i odebrać zamówienie następnego dnia), są czynne najczęściej od poniedziałku do piątku w godzinach 10.00 - 18.00, w soboty najczęściej 10.00 - 14.00, a w niedzielę wszystkie Systembolaget są zamknięte. Ceny alkoholu nie są dla polskiej kieszeni zbyt przystępne. Butelka naszego polskiego Żywca kosztuje w Systemach w przeliczeniu ok. 8 zł, a 0,7l Żubrówki ok. 125 zł. Puszka popularnego szwedzkiego piwa Falcon to jakieś 6 zł.

Zastanawiam się tylko, czy akurat jest to argument na tyle istotny, by oznaczał, że nie warto wybrać się do Szwecji...




I co, poczuliście się zniechęceni? ;)

Follow on Bloglovin

25 maja 2015

5 ciekawostek ze Szwecji - W 80 blogów dookoła świata

Dziś 25 dzień miesiąca. Pamiętacie, co to oznacza? Że blogerzy i blogerki, piszący o językach i kulturze obcych krajów, tego samego dnia, o tej samej porze, publikują post na wybrany temat. Wszystkie moje wpisy, biorące udział w poprzednich odsłonach akcji znajdziecie tutaj. Chcesz do nas dołączyć? Skontaktuj się z nami, wysyłając wiadomość na adres blogi.jezykowe1@gmail.com.


W czternastej odsłonie akcji postanowiliśmy zaprezentować Wam po 5 ciekawostek na temat krajów i języków, o których piszemy.


Postanowiłam wybrać dla Was kilka ciekawostek o różnym charakterze, choć nad wyborem pięciu naprawdę długo się zastanawiałam -  w końcu na co dzień wybierając dla Was tematy wpisów, staram się, by pojawiały się w nich same ciekawostki! W dzisiejszym wpisie znajdziecie dwa przykłady na to, co jest w Szwecji "naj", wspomnę o jednym wyspiarskim kuriozum, napiszę o pewnej kulinarnej ciekawostce oraz podam przykład słowa, które pojawiło się w polszczyźnie dzięki Szwecji. Poza tym, te ciekawostki mają dla mnie charakter sentymentalny - wszystkie miejsca, o których będzie mowa, odwiedziłam, a kulinarną ciekawostkę wypróbowałam!







1. Najwęższa uliczka 


W wielu miastach okolice Rynku, Starówki czy Starego Miasta (czy jak też to się 
w danym mieście nazywa) kojarzą się z malowniczymi, klimatycznymi, wąskimi uliczkami. Ale nie zawsze aż tak wąskimi - najwęższa uliczka sztokholmskiego Gamla Stan, Mårten Trotzigs gränd, ma zaledwie 90 centymetrów szerokości i rozciąga się na 36 stopniach schodów.





O uliczce możecie przeczytać w każdym przewodniku po Sztokholmie, przejście stopniami w dół lub w górę wydaje się  być obowiązkowym punktem programu podczas spacerów po Gamla Stan.

2. Największa drewniana kolejka górska


W göteborskim parku rozrywki Liseberg znajduje się imponujący rollercoaster - Balder.





Balder to kolejka górska o 36 metrach wysokości, 1070 metrach długości trasy i największej stromości - 70 stopni. Jest największą drewnianą kolejką Północy. Balder ma wielu fanów - wygrywa w internetowych rankingach drewnianych kolejek górskich na całym świecie, w 2013 dostał wyróżnienie jako najlepszy drewniany rollercoaster w Europie według branżowego magazynu Kirmes Park Revue. Jeśli lubicie to uczucie, kiedy wszystko przewraca się Wam w żołądku przy ostrej jeździe, to chyba idealna atrakcja dla Was.


3. Taczkami na wyspie


Taczki na Köpstadsö, wysepce archipelagu göteborskiego, to jedna z naszych ulubionych anegdot z wycieczki po szkierach. Wiedzieliśmy, że południowa część archipelagu to wyspy "wolne od ruchu samochodowego", a przypływając do kolejnych wysp przyzwyczailiśmy się do widoku meleksów i motorowerów (takich z platformą bagażową z przodu).





Natomiast kiedy przybiliśmy do niewielkiej wysepki (26 hektarów) Köpstadsö, zwanej tu przez mieszkańców Kössö, zaskoczyły nas zaparkowane w porcie... taczki. Niektóre podpisane, niektóre opatrzone symbolami, jak worki na kapcie przedszkolaków. Okazało się, że na wyspie zabronione jest poruszanie się jakimikolwiek pojazdami silnikowymi. Ba, nawet rowery nie są tu szczególnie mile widziane! Stąd mieszkańcy (około 100 mieszkających tu na stałe, przez cały rok) radzą sobie z transportowaniem zakupów z portu do domów czy przywożeniem śmieci do punktu składowania odpadów, właśnie dzięki taczkom. Kössö była dla mnie zdecydowanie najbardziej urokliwą częścią archipelagu. Wąziutkie uliczki, niewielkie domki, wszystko jakby na małą skalę. A podczas całego naszego spaceru radośnie pozdrawiali nas wszyscy mieszkańcy. Więcej zdjęć ze szkierów możecie zobaczyć w tym wpisie.

4. Tort... kanapkowy

Pisałam Wam kiedyś o bardzo popularnym w Szwecji, zielonym torcie marcepanowym. Szwedzi słyną z jeszcze jednego tortu. Kanapkowego.



Sama nazwa często budzi zdziwienie, a czasem nawet niesmak. Już uspokajam. Z tortem ta przekąska ma tak naprawdę niewiele wspólnego. Chodzi o sam kształt, formę podania. Tak naprawdę to po prostu rodzaj wielkiej kanapki, z "obkładem" różnego rodzaju, najczęściej rozmaitymi pastami, często znajdują się tam jajka, majonez, łosoś czy krewetki, pomidory czy ogórki. Serwowany jest oczywiście na zimno i kroi się go jak tort. Smörgåstårta czyli tort kanapkowy, doczekał się nawet "swojego" dnia w szwedzkim kalendarzu - 13 listopada, w dzień urodzin pomysłodawcy tego dania, obchodzony jest Dzień Tortu Kanapkowego. O innych smakowitych dniach w szwedzkim kalendarzu możecie poczytać tutaj.


5. Skansen

Zastanawialiście się kiedyś, czy mamy w polszczyźnie jakieś słowa pochodzenia szwedzkiego? W zasadzie nie ma ich zbyt wiele, ale jednym z tych dość znanych i często używanych jest skansen. W Słowniku Języka Polskiego skansen to "krajoznawcze muzeum etnograficzne pod gołym niebem, gdzie eksponowane są zabytki budownictwa ludowego oraz sprzęty i narzędzia określonego regionu". Słowo to wzięło się od nazwy pierwszego takiego muzeum na wolnym powietrzu, które powstało na sztokholmskiej wyspie Djurgården w 1891 roku.




Założyciel Skansenu (tego pierwszego, stąd pisanego wielką literą, bo to nazwa własna tego miejsca), Artur Hazelius, chciał w czasie szybkiego rozwoju przemysłu i masowej migracji do miast przechować pamięć o kulturze ludowej i dawnej architekturze. Sprowadzał więc zachowane wiejskie chaty, zbierał stroje ludowe, zabawki, meble i sprzęty codziennego użytku. Co ciekawe, życzeniem Hazeliusa było spocząć po śmierci na terenie stworzonego przez siebie muzeum. Do dziś znajduje się tu jego grób. Więcej zdjęć ze Skansenu i informacji o muzeum znajdziecie tutaj.


Którą z ciekawostek chcielibyście bliżej poznać, zobaczyć lub może posmakować?


A takie ciekawostki przygotowali dla Was blogerzy na temat następujących krajów i języków:


Chiny:

Francja:

Gruzja: 

Holandia:

Kirgistan:

Niemcy:

Norwegia: 

Rosja: 

Tanzania:

Turcja: 

Wielka Brytania: 

Włochy: 

Follow on Bloglovin

11 maja 2015

Najpierw wkurza, potem wzrusza - "Mężczyzna imieniem Ove"

Dawno żaden książkowy bohater nie budził we mnie tak skrajnych emocji jak Ove z powieści Fredrika Backmana o prostym tytule "Mężczyzna imieniem Ove". Od pierwszych stron strasznie mnie irytował - taki typowy zgryźliwy emeryt-maruda, który czepia się wszystkiego i wszystkich, najczęściej tylko dla zasady. Bo zasady są dla niego niezmiennie bardzo ważne. Później zaczął mnie bawić swoimi charakterystycznymi, uszczypliwymi komentarzami. Ale w pewnym momencie, nie wiadomo kiedy, po prostu skradł moje serce, a potem nieustannie wzruszał aż do ostatnich stron. 

Autor odwalił kawał dobrej roboty, skoro potrafi wyzwolić tyle uczuć na ledwo ponad czterystu stronach powieści.



Kurczowe trzymanie się własnych zasad to jedno, osobliwy charakter to drugie, ale do postawy Ovego wobec otoczenia przyczyniła się też śmierć jego żony, którą bardzo boleśnie przeżywa i z którą nie może sobie do końca poradzić. Przyjrzyjcie się uważnie okładce. U dołu zobaczycie dość mroczne i bardzo wiele mówiące akcesoria. Ove w swojej samotności uważa, że nie ma dla niego miejsca we współczesnym świecie. Ale kiedy próbuje sprawić, by jego czas naprawdę dobiegł końca, ktoś albo coś mu skutecznie w tym przeszkadza. I nagle, dziwnym trafem, trochę jakby nieświadomie, trochę przypadkiem, ten niby-złośliwy emeryt odkrywa przed innymi swój największy skarb - swoje wielkie, złote serce. 

Backman - pisarz, dziennikarz i bloger, pisze bardzo lekko i prosto o poważnych kwestiach. zręcznie potrafi też zmienić ton. Świetnie tworzy swoje postaci. Główny bohater Ove to właściwie dość złożony charakter. Pozostali mieszkańcy jego osiedla domków jednorodzinnych też są dość wyraziści i charakterystyczni. Nawet ci na dalszym planie, tacy jak blond flądra z małym pieskiem, pasującym do torebki. Ale przede wszystkim rodzina sąsiadów, gamoniowaty Patrick, jego żona Parvaneh z Iranu oraz ich szczere córeczki.

Powieść "Mężczyzna imieniem Ove" sprzedał się w Szwecji w ponad 650 000 egzemplarzy, a tłumaczenie ukazało się w kilkunastu krajach. Powstaje też filmowa adaptacja książki (premiera planowana na Boże Narodzenie 2015), w rolę Ovego wcieli się Rolf Lassgård, znany m.in. jako Kurt Wallander ze starszych filmów. Nie mogę się doczekać!

Czytałam też kolejną powieść Backmana, Min mormor hälsar och säger förlåt (dosł. Moja babcia pozdrawia i przeprasza), mam wielką nadzieję, że pojawi się również w polskim przekładzie. Choć podobne są okładki i oczywiście styl autora, książka jest zupełnie inna. Tym razem bohaterką jest siedmioletnia Elsa, trochę "stara-maleńka", wyjątkowo błyskotliwa jak na swój wiek. W życiu Elsy bardzo ważną rolę odgrywa jej babcia - która głównie zachowuje się jak zwariowana, pyskata nastolatka, ale potrafi też opowiadać dziewczynce wspaniałe baśnie, które jak się potem okaże - mają więcej wspólnego z rzeczywistością i mieszkańcami ich bloku niż można byłoby się spodziewać.

Gorąco polecam Wam te tytuły. Reakcje na postać Ovego przetestowałam już na mojej Mamie, która bywa dość wymagającym czytelnikiem - spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem.

Fredrik Backman, Mężczyzna imieniem Ove (Mannen som hette Ove),
tłum. Alicja Rosenau
Wydawnictwo W.A.B. 2014

Fredrik Backman, Min mormor hälsar och säger förlåt,
Bokförlaget Forum 2013


Follow on Bloglovin

07 maja 2015

Co Szwedzi sądzą o rodzinie królewskiej?

Prośbę o napisanie posta o tym, co Szwedzi sądzą o rodzinie królewskiej, dostałam od kilku Czytelniczek już dobrych kilka miesięcy temu, ale zabierałam się do niego wyjątkowo długo. Wreszcie jest!



Przygotowanie wpisu było dla mnie niełatwe z kilku powodów. Po pierwsze, sama się nigdy nad tym nie zastanawiałam i jakoś specjalnie nie podpytywałam o takie rzeczy szwedzkich znajomych. Po drugie, jedyny znajomy Szwed, którego poglądy na temat rodziny królewskiej znam, to nasz sztokholmski gospodarz z CouchSurfingu, obecny przewodniczący Stowarzyszenia Republikańskiego (Republikanska Föreningen), promującego zniesienie monarchii... Po trzecie, chciałam zrobić jak najlepszy research w internecie.

Co udało mi się znaleźć? Cóż, można odnieść wrażenie, że wielu Szwedów (choć może raczej przede wszystkim Szwedek) traktuje rodzinę królewską jak celebrytów. Śledzą ich losy, związki i rozstania, emocjonują się ślubami, plotkują na temat mniejszych i większych skandali, komentują kreacje księżniczek i królowej na ważnych uroczystościach.



Rodzina królewska to też chyba pewien powód do dumy, coś, co odróżnia Szwecję od wielu innych krajów. Tak w każdym razie tłumaczę sobie obecność królewskich i księżniczkowych motywów w sklepach z pamiątkami: na pocztówkach, tackach, filiżankach, talerzykach, kalendarzach...

źródło

Nie da się jednak ukryć, że mniej więcej od końca 2010 roku wyraźnie spadło poparcie dla panującego króla Karola XVI Gustawa - według sondaży niewiele ponad połowa (51%) Szwedów była zdania, że król powinien pozostać na tronie. Coraz więcej osób (31%) zaczęło się opowiadać za tym, że to Victoria powinna przejąć królewską koronę. Trzy lata później, w 2013 roku, po raz pierwszy więcej Szwedów odpowiedziało, że chce abdykacji króla niż tych, którzy chcą, by pozostał królem (odpowiednio 48% i 39%). 


źródło

Król wypadł też niekorzystnie w innym sondażu z 2013 roku, w którym badano zaufanie szwedzkiego społeczeństwa do poszczególnych członków rodziny królewskiej. Najwyżej oceniono następczynię tronu, księżniczkę Victorię (4,2/5), Karol XVI Gustaw znalazł się dopiero na czwartym miejscu z notą 3,3, po mężu Victorii, Danielu, i po swojej małżonce, królowej Sylwii. 


Skąd takie zmiany w nastawieniu Szwedów? Po pierwsze, mogła być to reakcja na wyciągane w tym czasie przez media historie o dawnych romansach króla. Po drugie, księżniczkę Victorię zaczęto uważać za dojrzałą kobietę, która może być wzorem dla Szwedek. Jest ceniona za bardziej nowoczesne myślenie. A biorąc ślub z "mężczyzną z ludu" udowodniła, że każdy może kochać kogo chce. 

Poza tym coraz więcej osób w sondażach opowiada się za zniesieniem monarchii i ustanowieniem republiki - w 2013 roku tak określiło swoje poglądy 27% mieszkańców. 

Nie zapowiada się jednak na jakiekolwiek zmiany na szwedzkim tronie. W lutym tego roku w wypowiedzi dla fińskich dziennikarzy król zapewnił, że zamierza zajmować się dalej tym, czym się zajmuje tak długo, jak pozwoli mu na to zdrowie, a królowa Sylwia podkreśliła, jak ważne jest, by następczyni tronu, Victoria, mogła poświęcić czas swojej rodzinie.

A więc - odpowiadając na pytanie - co Szwedzi sądzą o rodzinie królewskiej? Tak naprawdę różne rzeczy. I założę się, że są też tacy, którzy po prostu nie mają zdania.


Źródła:



Follow on Bloglovin

01 maja 2015

O Szwecji z Waszej perspektywy: Obowiązek I przyjemność, czyli jak się pracuje w Szwecji




Kasia z bloga ZebraZone mieszka w Szwecji  od kilkunastu lat, od ponad roku bloguje, po szwedzku i po polsku. Pisze nie tylko o Szwecji, języku, naturze i pięknych krajobrazach. Ale przede wszystkim prosto z serca, bardzo szczerze, jak sama mówi - "bez woalki" - opowiada o  wypaleniu zawodowym, słabościach, ale też wielkiej sile.


Jaki temat może być bardziej odpowiedni na 1 Maja niż praca? Kasia dzieli się z Wami refleksjami o tym, jak pracuje się w Szwecji i, mam nadzieję, skłoni Was do refleksji i dyskusji.




Obowiązek I przyjemność, czyli jak pracuje się w Szwecji

Z tekstu, który za chwilę przeczytasz może na pierwszy rzut oka wynikać, że idealizuję Szwecję. Mieszkam tutaj od 13 lat i długo walczyłam z wytykaniem Szwecji wszystkiego, co złe, a głównie tego, że… nie jest Polską.
Dziś mam za sobą trochę doświadczeń z tego kraju, studia, jednego męża, jedno dziecko, dwoje pasierbów, różne prace, jedno wypalenie zawodowe.
Od dłuższego czasu ze zgrozą wsłuchuję się w potworne historie z życia i pracy w korporacjach w Polsce. Słucham, porównuję i biję na alarm wśród tych, których znam. Opowiadam, jak może być.
Dziś opowiem czytelnikom Szwecjobloga…



Niedługo po mojej przeprowadzce do Szwecji, pewnie gdzieś w 2002 roku, zabraliśmy się z moim szwedzkim narzeczonym (dziś mężem od ponad siedmiu lat) do wspólnego budowania sauny w letniaku.
Byłam dumna jak paw i podekscytowana jak wiewiórka. Pierwszy raz trzymałam w ręku piłkę ręczną i piłowałam aż… sypały się wióry! Może dla niektórych to pestka, ale nadmienię, iż panele były jesionowe, bardzo twarde, i do tego święte prawie. Pozyskane z drzew rosnących w pewnej zagrodzie w Smålandii na południu Szwecji, 400-500 kilometrów od Sztokholmu, do której rodzina mojego męża była bardzo przywiązana (nie, to nie Bullerbyn!).
Sauna była niezbyt duża, wszystkiego może trzy metry kwadratowe, szacowałam więc moim niedoświadczonym okiem, że jeden dzień wytężonej pracy i będziemy gotowi.
Nic bardziej mylnego!



Po przygotowaniu niezbędnych narzędzi zrobiliśmy pierwszą PRZERWĘ na kawę, podczas której WSPÓLNIE dyskutowaliśmy, jak najlepiej będzie położyć panele, pionowo, czy poziomo. Mimo, że ja doświadczenia ani w budowaniu ani w używaniu sauny nie miałam wtedy żadnego.
Po powrocie na miejsce pracy zostało dla mnie przygotowane podwyższenie, żebym nie męczyła pleców podczas piłowania. Dostałam rękawice i okulary ochronne. Włączyliśmy muzykę i kiedy po trzeciej desce zaczęłam się rozgrzewać przyszedł czas na lunch.
Po południu zdążyliśmy przybić jeszcze kilka paneli między drugą przerwą na kawę (ok, ok, tym razem było to piwo, przyznaję, to sobota była przecież!) a kolacją.

Bardzo mi się to wtedy wydawało nieefektywne. Kpiłam sobie zdrowo z łączenia pracy z przyjemnością. Z pracy w Polsce, i z rodzinnego domu wyniosłam przekonanie, że w pracy trzeba się UROBIĆ po pachy. Dopiero, gdy ZADANIE zostanie WYKONANE można odetchnąć i się zrelaksować.
Któż z nas nie słyszał słów: najpierw praca, obowiązek, a później rozrywka, przyjemność, nagroda.

A co by było, gdyby tak ze sobą obie te rzeczy połączyć?

Tak się właśnie pracuje w Szwecji. Pisałam o tym krótko w tekście do Wysokich Obcasów. Pełną wersję tekstu można znaleźć na moim blogu ZebraZone.

Długo byłam przekonana, że Szwedzi są zwyczajnie leniwi. Żartowałam sobie ze szwedzkiej kultury pracy wracając do Polski. Śmiałam się z niezliczonych przerw kawowych, żółwiego tempa podejmowania decyzji, długich spotkań, na których każdy miał prawo dojść do głosu i nikt nikomu nie przerywał. Nuda, ceregiele i nic się nie dzieje!

Dziś odczytuję to wszystko jako przejaw demokracji i szacunku. Włączanie osób zainteresowanych w proces podejmowania decyzji zwiększa zaangażowanie pracowników. Daje poczucie, że moja praca, to także moja sprawa.
Nauczyłam się też, na własnej skórze, że robienie przerw w pracy, czy to na kawę, czy na krótki spacer na powietrzu, podwyższa naszą wydajność, regeneruje mózg, pomaga nam lepiej i z większą radością pracować.

Tak, radość i zadowolenie z wykonywanej pracy powracają tutaj jak bumerang. Celem pracy w kraju takim, jak Szwecja, jest już nie tylko nasz powszedni chleb. Praca zaspokaja głód nie tylko ten fizyczny ale też ten społeczny, międzyludzki. Szwedzi wybierają chętnie prace interesujące, rozwijające, i takie, gdzie można się DOBRZE BAWIĆ i spotkać ciekawych ludzi. Prace, które będą dawać wolność (tzw. frihet under ansvar - odpowiedzialność za własną wolność), oznaczająca np. możliwość pracy z domu, w nienormowanych godzinach.
Bo Szwedzi bardziej niż zarabiać duże pieniądze chcą spędzać czas ze swoimi dziećmi, wcześnie je odbierać z przedszkola i zawozić na zajęcia pozaszkolne.
Kilka lat temu było głośno o tym, że młodzi Szwedzi odmawiają awansów do średniej kadry kierowniczej. Dlaczego? Ponieważ wzrost ilości pracy i odpowiedzialności na tym szczeblu jest dla nich niewspółmierna do wzrostu wynagrodzenia. Wolą więc pracować lagom mycket, czyli średnio, tak w sam raz, a może nawet TROCHĘ MNIEJ i mieć czas na wypiekanie chleba w zaciszu domowej kuchni lub naukę gry na kobzie…
Nie ma się co oszukiwać, taki sposób patrzenia na pracę zarobkową jest możliwy w niewielu krajach. Szwecja dzięki rozbudowanej siatce pomocy socjalnej daje taką możliwość.



Mimo wszystko ilość ludzi wypalonych zawodowo rośnie w zastraszającym tempie. Większość  znanych mi Szwedów ma bardzo mocno rozwinięte poczucie obowiązku i odpowiedzialności. Tak więc korzystają ze swojej wolności, spędzają czas na placach zabaw, zostają w domu z chorymi dziećmi, a nocami pracują, korzystając ze zdalnego dostępu do systemów swoich klientów. Przecież maile i tak docierały na ich smart-phony przez cały dzień.

A prace nudne, niekreatywne, lub ciężkie? No cóż, często wykonują je emigranci. Czasem, bo słabo mówią po szwedzku (w całej Szwecji nie znajdziesz ANI JEDNEGO Szweda pracującego w pizzerii!) a czasem ponieważ z zagranicy przyjeżdżają specjaliści, np. najlepsi Polscy budowlańcy!, czy lekarze.

Rozmawiałam niedawno z człowiekiem pracującym tutaj od lat na budowach, operatorem dźwigu. Powiedział mi, że najmniej uświadomieni w kwestii bezpieczeństwa pracy wśród jego nieszwedzkich kolegów są Polacy.
W tej dziedzinie można się dużo nauczyć od szwedzkich pracodawców i prawodawców. O bezpieczeństwo i higienę pracy dbają tutaj związki zawodowe. Ze Szwecji pochodzi też instytucja OMBUDSMANA, czyli rzecznika praw, który n.p. z ramienia związków zawodowych reprezentuje poszkodowanego pracownika w pertraktacjach z pracodawcą.



Nawet w tym przypadku sprawa rozbija się o koszty, powie ktoś. A może jest tak, że sprawa rozbija się głownie o szacunek do pracownika jako człowieka? I o nietraktowanie go jako łatwo wymienialnego zasobu.

Życzę dziś Wszystkim miłego Święta Pracy. Czyż to nie dziwne, że pracę świętuje się dniem od pracy wolnym? Hm…

Z pozdrowieniami,







Follow on Bloglovin