05 września 2015

"Co nas nie zabije", czyli "Millennium" ciąg dalszy

Autorom opinii o Co nas nie zabije, zawierających w sobie tekst "to nie jest Larsson", serdecznie gratuluję - poprawnie przeczytaliście nazwisko autora na okładce.

Jeśli jeszcze nie sięgnęliście po tę książkę, to pewnie czekacie na odpowiedź, czy warto to zrobić. Moim zdaniem - zdecydowanie tak. Czytało się świetnie, w wielu momentach naprawdę nie mogłam się od niej oderwać, nie zdziwię się też, jeśli powstanie ekranizacja, bo to dobry materiał na film. Skąd mój entuzjazm? Może stąd, że nie jestem wielką fanką samego Larssona (tom pierwszy był super, ale kolejnych nie pochłaniałam już z takimi wypiekami na twarzy). Może stąd, że w dawno, dawno temu czytywałam potterowskie fanfiki i nie szokuje mnie idea, że dalsze losy bohaterów może dopowiadać ktoś inny niż ich autor. A może po prostu stąd, że Co nas nie zabije to naprawdę niezła książka.



Co nas nie zabije to powieść o "nowym świecie, w którym wszystkich można kontrolować i szpiegować, o świecie, w którym zatarły się granice między tym, co legalne, a tym, co nielegalne" (jak myśli o nim Blomkvist). O "świecie, w którym paranoja jest oznaką zdrowia" (jak powie inspektor Bublanski). Nowe Millennium jest rzeczywiście nowe - tym razem zagadka, którą razem z bohaterami rozwiązuje czytelnik, dotyczy internetowego szpiegostwa, powszechnej inwigilacji i sztucznej inteligencji. Choć Lagercrantz pod tym względem wytyka globalne problemy i zagrożenia, to w książce znaleźć można fragmenty, w których krytykuje także dzisiejszą Szwecję. Między wierszami nie czuć wprawdzie larssonowoskiego gniewu, ale wydaje się, że autor zwraca uwagę na kwestie, o których niektórym Szwedom niewygodnie jest pisać:
"Na przedmieściach trwają zamieszki. W parlamencie zasiadają członkowie ugrupowanie otwarcie wyrażającego wrogość wobec imigrantów. Ludzie są coraz mniej tolerancyjni. Faszyzm zatacza coraz szersze kręgi. Na każdym kroku można spotkać żebraków i bezdomnych. Pod wieloma względami Szwecja stała się państwem wstydu."

W nowym Millennium nie brakuje tego, co podobało mi się w poprzednich częściach - szwedzkości i "sztokholmskości" - także z Co nas nie zabije w dłoni można przejść się po sztokholmie śladami bohaterów, zajrzeć do lubianych przez nich pubów, wybrać się w miejsca, gdzie rozgrywały się dramatyczne sceny. Wybierając się do szwedzkiego spożywczaka, można zrobić nawet podobne zakupy jak Salander czy Blomkvist (choć niekoniecznie będzie to zdrowe).

Choć doceniam pomysł umieszczenia bohaterów w dzisiejszej rzeczywistości i skonfrontowanie ich ze współczesnymi problemami (Blomkvist vs cyfrowe dziennikarstwo, Salander vs internetowa inwigilacja), to nie do końca przekonuje mnie pomysł Lagercrantza, by przerobić ich na niestarzejących się postaci rodem z komiksów - ja akurat dużo bardziej chciałabym wiedzieć, jaka była Lisbeth w wersji 40+ czy Mikael po pięćdziesiątce.

Niewątpliwie mocną stroną książki jest dynamicznie rozwijająca się akcja - czarne charaktery depczą po piętach tym, którym kibicujemy, dziennikarze prowadzą własne śledztwo, świadkiem morderstwa jest autystyczny chłopiec, który nie mówi, więc nie może opowiedzieć policji, co zobaczył. To wszystko wciąga, choć z drugiej strony można byłoby zadać sobie pytanie, czy w centrum tych wydarzeń muszą być akurat Mikael Blomkvist i Lisbeth Salander, a nie na przykład nieznana jeszcze czytelnikom zawzięta dziennikarka i uzdolniony haker. 

Podsumowując - absolutnie nie żałuję czasu spędzonego nad tą książką. Mam jednak wrażenie, że nie była warta całej tej otoczki skandalu i tajemniczości - zarówno jeśli chodzi o kwestie spadku po Larssonie, jak i sposób prowadzenia kampanii marketingowej. Zresztą, najlepiej przekonajcie się sami.

I jeszcze jedno - przejrzałam okładki zagranicznych wydań Co nas nie zabije - decyzja, by polskie wydanie odzwierciedlało oryginalną okładkę, jest moim zdaniem najlepsza. 

David Lagercrantz, Co nas nie zabije
tłum. Irena i Maciej Muszalscy
Czarna Owca 
rok wyd. 2015


A jeśli chcecie sprawdzić swoją wiedzę z trylogii Stiega Larssona, a przy okazji wygrać superwycieczkę do Ystad albo ebooka, zobaczcie, jaki konkurs (trwa do 30.09.) czeka na Was na profilu Czytam Wszędzie, skupiający miłośników czytelnictwa:
Już jutro premiera książki, na którą czeka cały świat! A już teraz możecie sprawdzić swoją wiedzę z całej trylogii "...
Posted by Czytam wszędzie on 26 sierpnia 2015


7 komentarzy:

  1. Osobiście, nie chciałabym czytać tej historii, gdyby czołowe miejsce w niej było obsadzone przez inne postacie. Sięgnęłam po Millennium głównie ze względu na to, że byłam ciekawa "co tam u Blomkvista" :)
    Wydaje mi się też, że w książce widać, że Blomkvist się starzeje - nie bolą go kolana, ani nie łysieje, ok, ale nie ma twittera - no halo ;)
    A Lisbeth jest sama w sobie kobietą bez wieku i jestem pewna, że po czterdziestce nie wskoczyłaby w garsonkę i nie zaczęłaby być grzeczna. Na pewno nie założyłaby też rodziny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja się jej nadal boję. boje się, że się zawiodę, albo że bohaterowie zatracaną swój klimat. Twoja opinia daje nadzieje, ale książka jeszcze trochę poleży.

    OdpowiedzUsuń
  3. wczoraj trzymałam tę książkę w ręku i zastanawiałam się, czy kupić...wciąż się zastanawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze nie miałem okazji żeby zagłębić się w recenzje tej nowości, ale chyba za bardzo też nie chcę. Choć bardzo dobrze czytało mi się przed chwilą Twoją (jedyną jak dotąd). Powód jest jeden. Noszę się z zamiarem kupna tej książki i chciałbym jak na razie w ogóle nie spoglądać na recenzje, żebym się nie zawiódł podczas lektury.

    OdpowiedzUsuń
  5. Muszę przeczytać... dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  6. Od początku chciałem przeczytać, choć faktycznie, miałem trochę mieszane uczucia. Jednakże Twój post zachęcił mnie to przeczytania! Cieszę się, że nadal jest tam dużo szwedzkości i sztokholmskości - to lubię najbardziej! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Myślę, że warto przeczytać. Przynajmniej będzie się miało samemu możliwość przekonać, czy podjęło się właściwą decyzję :)

    OdpowiedzUsuń