19 kwietnia 2021

Seria Skandynawska - o Szwecji z Waszej perspektywy

Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich chyba nie trzeba przedstawiać miłośnikom Skandynawii. Przybliżała czytelnikom powieści, poezję, dramaty, opowiadania, sagi, baśnie ludowe z krajów nordyckich od lat 50. do 90., odkrywa współczesną prozę i przypomina klasykę z Północy od 2018 roku. 

Zaprosiłam do rozmowy Adrianę Biernacką, redaktor prowadzącą Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich, nazywanej często po prostu Serią Skandynawską, i menadżerkę projektów w Wydawnictwie Poznańskim. Rozmawiamy o Szwecji (i nie tylko!) oczywiście z perspektywy książek, bo kto jak kto, ale redaktor prowadzący w najmniejszych szczegółach wie, co musi się wydarzyć, by do rąk polskiego czytelnika mogły trafić skandynawskie książki. Nieźle się zagadałyśmy, bo Ada o tych książkach mogłaby mówić godzinami, a w jej słowach - jak się sami przekonacie, czuć ogromną dumę z serii i radość z tego, że Wydawnictwo zdecydowało się ją wznowić. 



Wyjaśnijmy sobie na początek: kim właściwie jest redaktor prowadzący i co (lub kogo? 😊) prowadzi? 

Redaktor prowadzący to taki opiekun książki i autora. Dbam o książkę od pojawienia się pomysłu na jej wydanie, aż do trafienia na księgarskie półki (a tak naprawdę jeszcze znacznie dłużej). To ja piszę opis na okładkę, wybieram tłumacza, redaktora, korektorów, współpracuję z grafikiem projektującym okładkę, staram się o grant na tłumaczenie. Jestem też panią od terminów. Muszę tak skoordynować wszystkie etapy powstawania książki, żeby na czas oddać ją do druku. Nad każdą książką pracuje wiele osób. Zdarzają się choroby, urlopy, psujące się komputery, a ja muszę nad tym wszystkim zapanować – przypilnować, zmotywować. 

Każdego dnia podejmuję mnóstwo drobnych decyzji, które składają się na to, jak ostatecznie będzie wyglądać książka. Osobowość redaktora prowadzącego też ma tu znaczenie! Każdy będzie miał trochę inną wizję książki i priorytety. Ja jestem straszną szczególarą – wszystkie elementy muszą być zgrane ze sobą kolorystycznie, a opis brzmieć idealnie. Poważniejsze decyzje, takie jak projekt okładki, zawsze konsultujemy w większym gronie, ale gdy głosy układają się po równo, ostatnie słowo ma redaktor prowadzący. 

Książka jest oczywiście dziełem autora, ale ja też traktuję je jak moje "dzieci".  Chcę, żeby jak najlepiej poradziły sobie na brutalnym rynku książki. Niestety świetna treść nie wystarczy. Żeby czytelnik ją poznał, musi go najpierw coś skusić, np. okładka, opis, czyjaś rekomendacja. Czasem redaktor prowadzący musi zawalczyć o książkę, np. namówić tłumacza, żeby zajął się nią priorytetowo albo przekonać zarząd do zwiększenia budżetu promocyjnego. 

źródło: FB Seria Skandynawska

Na stronie Szwedzkiego Związku Wydawców (SvF) znalazłam informację, że w ostatnich latach w Szwecji wydaje się rocznie średnio około 2000 nowych tytułów z literatury pięknej dla dorosłych napisanych po szwedzku. To ogromna liczba! 

Jak w takim razie zdobywasz informację, jakimi tytułami warto się zainteresować, skąd czerpiesz informacje o książkach? Na jakich informacjach najchętniej polegasz: poleceniach agentów literackich, listach bestsellerów, wiadomościach o nagrodach literackich, opiniach recenzentów z zagranicznej prasy czy recenzentów wewnętrznych wydawnictwa? A może czytasz najpierw książki sama? 

Niestety nie czytam w żadnym z języków skandynawskich, więc muszę polegać na cudzych opiniach. Codziennie dostaję kilkadziesiąt maili od agentów literackich reprezentujących skandynawskich autorów. Nie tak łatwo się w tym odnaleźć. 

We wszystkich krajach skandynawskich świetnie działają instytucje promujące książki za granicą. Norweska NORLA czy szwedzka Kulturrådet systematycznie przygotowują rekomendacje najlepszych książek, które ukazały się niedawno, organizują też spotkania dla wydawców, na które zapraszają krytyków literackich. To eksperci świetnie znający rynek książki, mają bardzo interesujące typy. To moje ulubione miejsca do szukania książek. Śledzę też najważniejsze skandynawskie nagrody literackie. Już na etapie nominacji sprawdzam, które książki mogłyby zainteresować polskich czytelników. Zaglądam również na skandynawskie bookstagramy (chociaż nic nie rozumiem!), spoglądam na listy bestsellerów, a przed pandemią jeździłam na największe skandynawskie targi książki – do Göteborga. 

Czasem książkę przynosi tłumacz. Tłumacze, z którymi współpracuję, kochają "swoje" kraje całym sercem. Śledzą nowości literackie i ze swoimi zachwytami przychodzą do mnie. Zawsze sięgam wtedy po opinie innych recenzentów, bo to co jednego zachwyca, innych może pozostawić obojętnym. A obojętność to najgorsze, co może się książce przytrafić. Lepiej mieć zagorzałych miłośników i równie gorliwych przeciwników, niż ulatywać z pamięci po kilku dniach. 

Co Twoim zdaniem łączy książki w Serii Skandynawskiej? Czy znajdujesz jakiś wspólny mianownik, czy serii przyświeca raczej idea różnorodności? Jak ocenić, czy książka "wpisuje się" w tę serię? 

Staramy się, żeby książki były różnorodne, ale trzymamy się też pewnych ram. Wydajemy tylko literaturę piękną, nie wchodzą w grę kryminały czy poezja. Sięgamy po najbardziej cenionych i najbardziej obiecujących autorów, takich, o których sporo się mówi. Staramy się zachowywać równowagę między krajami, ale to nie zawsze się udaje. Jeśli zachwyci nas kolejna szwedzka powieść, to nie zrezygnujemy z niej tylko dlatego, że na dany rok mamy już w planach inną książkę z tego kraju. 

Nie chcę wydawać książek hermetycznych, zrozumiałych głównie dla krytyków literackich. Czytanie ma być przyjemnością, a nie męczarnią. Wybieramy bardzo różne książki, dla różnych czytelników, nie tylko tych śledzących nowości literatury pięknej i wyczekujących kolejnego tomu sagi Roya Jacobsena. Osoba na co dzień czytająca kryminały może sięgnąć po Życie Sus Jonasa T. Bengtssona, a ktoś, kto pamięta klasyczną serię skandynawską wydawaną w minionym wieku, z sentymentem wróci do pisarstwa Karen Blixen, Stiga Dagermana czy Knuta Hamsuna. W każdej z naszych książek jest coś więcej niż tylko fabuła, jakieś drugie dno. Ale jeśli ktoś będzie chciał przeczytać Życie Sus tylko jako powieść o złej dziewczynie, zupełnie mi to nie przeszkadza. 

Mam jeszcze jedno smutne, techniczne kryterium – długość książki. Stustronicowa książeczka do przeczytania w dwie godziny nie ukaże się w serii. Skandynawscy pisarze lubują się w takich maleństwach, ale Polacy niechętnie po nie sięgają. Nie dziwię się, nasze zarobki są przecież znacznie niższe niż Skandynawów.


No dobrze, znalazłaś interesujący cię tytuł, który pasuje do Serii – jaki jest kolejny krok? Czy konkurencja między wydawcami jest duża, jeśli chodzi o zakup tytułów szwedzkich i nordyckich w ogóle? 

Konkurencja na szczęście nie jest duża i raczej nie zdarzają się tu tak zaciekłe licytacje jak w przypadku brytyjskich i amerykańskich hitów. Wydawców sięgających po nordycką literaturę nie jest aż tak wielu, trochę różnią się też nasze profile. Jeśli toczy się licytacja, to pomiędzy dwoma-trzema wydawcami, którzy bardzo chcą wydać daną książkę. Po jej zakończeniu oferta trafia do akceptacji autora. Jeśli ją przyjmie, możemy zacząć tłumaczenie. 

Czy książki w Serii Skandynawskiej są tłumaczone z języków oryginalnych czy zdarzają się przekłady za pośrednictwem innego języka, na przykład na prośbę autora? 

 2021 roku już nie wypada tłumaczyć z języków pośrednich. Mamy fantastycznych tłumaczy z norweskiego, duńskiego, szwedzkiego, islandzkiego czy fińskiego. Być może przy literaturze farerskiej pojawiłby się problem i konieczność przekładu za pośrednictwem innego języka. Przekład zawsze jest interpretacją tłumacza. Nałożenie interpretacji drugiego tłumacza oddala nas od tego, co chciał przekazać autor. 

Czy zawsze udaje się znaleźć tłumacza dla danej książki? Jak w ogóle wygląda takie swatanie książek i tłumaczy? 

Nie lubię zmieniać autorom tłumaczy. Jeśli już wypracowali przełożenie stylu autora na polszczyznę i zrobili to trafnie, uważam, że będzie lepiej, jeśli skorzystają z tego przy kolejnych książkach. Nowa powieść Tommiego Kinnunena po prostu musiała trafić w ręce Sebastiana Musielaka, a Życie Sus Jonasa T. Bengtssona do Iwony Zimnickiej. Mam ten komfort, że przygotowuję książki z dużym wyprzedzeniem i mogę dłużej poczekać na tłumacza, na którym mi zależy. 

Często tłumacze sami się do mnie zgłaszają, że chcieliby przełożyć daną książkę. W tym środowisku plotki bardzo szybko się rozchodzą 😉 Nie mam żadnych sztywnych zasad "przyznawania" książek tłumaczom. Znam inne książki przełożone przez nich i jakoś podskórnie wyczuwam, co do kogo pasuje. Niczego nie żałuję, na szczęście. 

źródło: FB Seria Skandynawska

Czas, kiedy tłumacz(ka) pracuje nad tekstem, wcale nie jest czasem wolnym dla redakcji, prawda? Czy to wtedy podejmowane są decyzje dotyczące polskiego brzmienia tytułu i opisu na okładce? 

To zależy, ile mamy czasu. Najbardziej komfortowa sytuacja jest wtedy, gdy książka została już przełożona i mogę ją sama przeczytać przed zleceniem projektu okładki i tworzeniem opisu. Jeśli nie mogę czekać, opieram się na fragmentach tłumaczenia i streszczeniu. 

Staramy się wiernie przekładać oryginalne tytuły, nie ma tu więc miejsca na burzliwe dyskusje, co najwyżej drobne korekty. Niebo w kolorze siarki pierwotnie miało być Niebem o barwie siarki, ale ta "barwa" jakoś źle brzmi w tej zbitce głosek. Dosłownie byłoby to Den svavelgula himlenSiarkowożółte niebo, ale nie bądźmy małostkowi! Jestem pewna, że Niebo w kolorze siarki będzie nam się czytało lepiej niż Siarkowożółte niebo

Też mam takie wrażenie! Dobrze brzmiący tytuł i ciekawa okładka potrafią skusić czytelnika. Doskonale znamy powiedzenie, by nie oceniać książki po okładce, ale mam wrażenie, że w przypadku Serii Skandynawskiej okładki projektu Uli Pągowskiej ocenia się niejako niezależnie od oceny samej książki. Ja lubię je za wyrazistą, atrakcyjną kolorystykę i za to, że każdej książce przypisany jest jakby jakiś powtarzalny motyw, który okazuje się doskonale oddawać jej treść. Cały czas uwielbiam patrzeć na hipnotyzujące listki (?) na okładce Początków Carla Frodego Tillera (to też zresztą chyba moja ulubiona książka z tej serii), bardzo rzucają się w oczy noże z Życia Sus Jonasa T. Bengtssona. Przyjęcie takiej konwencji oznacza każdorazową rezygnację z adaptacji oryginalnej okładki. To ułatwia czy utrudnia pracę nad przygotowaniem książki do wydania?

Zdecydowanie ułatwia! Niektóre oryginalne okładki naszych książek są naprawdę świetne. Cieszę się, że nie muszę się nawet zastanawiać nad tym, czy nie chcemy przy nich pozostać. Lubię to, że nasza seria jest taka spójna graficznie (i dzięki temu pięknie prezentuje się na półce). 

Wspaniale pracuje mi się z Ulą Pągowską. Ma niesamowite pomysły! To ogromny komfort, wybierać spośród kilku świetnych projektów ten najlepszy. Czasem żałuję, że jedna książka nie może mieć wielu okładek 😉 

źródło: FB Seria Skandynawska

A wiesz, co o tych okładkach sądzą autorzy książek? 

Okładka trafia do akceptu autora, ale pośredniczą w tym agenci, więc zwykle dostaję tylko odpowiedź, że okładka została zaakceptowana. To zawsze jest dla mnie stresujące, bo autorzy nie znają przecież polskiego kontekstu, nie wiedzą, jakie mamy założenia graficzne serii. Boję się, że w końcu któryś z nich zapyta, co ma wspólnego z jego książką ten stateczek 😀 Wiem, że Laurze Lindstedt bardzo podoba się okładka Oneironu. Miałam okazję rozmawiać na żywo z Helgą Flatland dwa lata temu, gdy była gościnią Big Book Festivalu. Bardzo pozytywnie wypowiadała się o naszej okładce Współczesnej rodziny, ale też o… Początkach Carla Frodego Tillera, które niedawno czytała! 

O proszę! Skoro mowa o zakulisowych komentarzach, to porozmawiajmy jeszcze o zakulisowej pracy. Sporą jej część pokazujesz na instagramowym profilu Serii Skandynawskiej. Powiedziałabym, że to często jej mało romantyczne oblicze, bo nie polega przecież tylko na czytaniu książek (tym bardziej nie z kubkiem gorącej czekolady pod ręką i kotem na kolanach), ale to sporo kwestii technicznych do ogarnięcia – fascynujących dla laika! 

Dzięki relacjom dowiedziałam się, co to jest apla (jednobarwna przestrzeń, stanowiąca tło dla tytułu książki i nazwiska autora, stanowiąca też kontrast wobec głównego motywu okładki), kapitałka (tasiemka na końcach grzbietu) i proof (wydruk próbny, który pozwala jak najlepiej odwzorować kolory druku docelowego), zwracam też większą uwagę na wielkość czcionki, szerokość marginesów i interlinię w książkach, które czytam. Każda z tych kwestii to dla ciebie kolejny wybór i kolejna decyzja do podjęcia. Bardzo dziękuję ci za te smaczki, bo jestem wielką fanką takich ciekawostek! 

Zapamiętałam między innymi historię o tym, jak pokazywałaś, jak poradzić sobie z pracą nad uwagami od korekty i tłumacza Blizny Auður Avy Ólafsdóttir, nie znając języka islandzkiego 😊 O jakich aspektach zakulisowej pracy redaktora czytelnicy nie wiedzą, a mają wpływ to, jaka jest książka, która ostatecznie trafi w ich ręce? 

No tak, zdarzało mi się szukać w tekście nazw własnych i odliczać wersy, żeby szybko sprawdzić coś w oryginalnym tekście, z którego nie rozumiałam ani słowa…

Być może zastanawialiście się kiedyś, dlaczego książka nie ma równych np. 300 stron, tylko 304, chociaż ostatnie kartki są puste. To ze względu na arkusze drukarskie. Na jednym arkuszu mieści się 16 stron książki, takie arkusze składa się w książkę, a na końcu rozcina. Nie można wyciąć z niego jednej czy dwóch stron, po prostu liczba stron musi dzielić się przez 16 (w ostateczności przez 8, wtedy ostatni arkusz przecina się na pół). Po kilku latach pracy już nawet nie trzeba używać kalkulatora, bo liczby podzielne przez 16 recytuje się z pamięci. 

Na szczęście czytelnicy nie wiedzą, ile tłumacz czy redaktor spóźnił się z oddaniem tekstu, jak wyglądały najsłabsze projekty okładek i jakie błędy w ostatniej chwili wychwycił korektor. Nie wiedzą też, że tłumacz coś w tekście poprawił, bo autorowi się zapomniało, że bohater mieszkał na innym piętrze 😉 

Najciekawszych anegdot nie wypada jednak opowiadać publicznie. 

Rozumiem, w takim razie zapytam o coś jeszcze. Czy praca redaktora prowadzącego kończy się, kiedy książka trafia na półki księgarń? W jaki sposób opiekujesz się jeszcze książkami, kiedy się już w ten sposób "urodzą"? Czy może jednak trafiają wtedy pod opiekę kogoś innego w wydawnictwie? 

Marketingiem serii skandynawskiej zajmuje się u nas Katarzyna Kończal. To ona znajduje patronów dla książki, wysyła ją dziennikarzom, blogerom i innym recenzentom, umawia wywiady oraz współprace i dba o to, żeby o książce usłyszeli czytelnicy. Razem przygotowujemy strategię promocyjną i wpadamy na najlepsze pomysły,  ja prowadzę profile serii skandynawskiej na Instagramie i Facebooku, ale tak naprawdę menedżer projektów po oddaniu książki do druku myśli już głównie o kolejnych książkach, które przygotowuje. No właśnie, my nawet inaczej postrzegamy "najważniejsze daty". Menedżer projektu zawsze pamięta, kiedy musi oddać książkę do druku, a menedżer marketingu – kiedy będzie premiera. 

Nie mogłabym nie wspomnieć też o "starej" Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich. Książki ze statkiem wikingów kojarzyłam z półek z rodzinnego domu, potem towarzyszyły mi na studiach. A zakupy książek z serii nieraz okazywały się pretekstem do pogaduszek z antykwariuszami! Pytałam cię już o wspólny mianownik dla nowo wydawanych książek, a co w takim razie łączy te dwie "generacje" Serii? W jaki sposób nowa nawiązuje do starej? 

Przede wszystkim autorami! Chcemy dawać naszym czytelnikom nie tylko współczesne powieści najlepszych skandynawskich autorów, ale również wznawiać te książki, które ukazały się w serii przed laty, a dzisiaj są już klasyką literatury. Sięgamy po te tytuły i odświeżamy je, tłumaczymy na nowo. To na przykład Pożegnanie z Afryką Karen Blixen, które ukazało się w serii w latach 70. Stig Dagerman to również autor z serii, ale tym razem wybraliśmy inną książkę. W 1978 roku były to Weselne kłopoty, a w 2020 Poparzone dziecko, świetnie znane na świecie, a w Polsce do tej pory nieprzetłumaczone. Podobnie było z Knutem Hamsunem – w serii ukazało się przed laty kilka książek jego autorstwa, ale Szarad akurat od dawna nie wznawiano. 

Graficzne nawiązanie do serii widać na okładkach, ale mamy też jeden szczegół w środku. Biogram autora na stronie przedtytułowej złożyliśmy w wąskiej kolumnie, żeby wyglądał jak dawniej. 

Mam jeszcze jeden smaczek łączący dawną serię i dzisiejszą. W 1988 roku w serii wyszedł zbiór opowiadań Tarjei Vesaasa Koń z Hogget. Kilka z nich przełożyła Maria Gołębiewska-Bijak. 33 lata później, już w nowej serii skandynawskiej wychodzą Szarady Knuta Hamsuna, w przekładzie tej samej Marii Gołębiewskiej-Bijak. Serce rośnie! Wspaniale pracować z tłumaczami z tak imponującym dorobkiem. 

źródło: Szwedzka Półka
 Literatura szwedzka w okładkach #Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich cz. IV

Do tej pory w nowej Serii Skandynawskiej ukazała się tylko jedna szwedzka książka – klasyk, wspomniane Poparzone dziecko Stiga Dagermana w tłumaczeniu Justyny Czechowskiej i z przedmową Pera Olova Enquista. Czekamy na Niebo w kolorze siarki Kjella Westö (szwedzkojęzycznego Fina) w tłumaczeniu Katarzyny Tubylewicz. Wiem też już, że trwają przygotowania do wydania dwóch kolejnych świetnych szwedzkich tytułów – jednemu z nich bardzo mocno kibicowałam od samego początku 😊 Czy mogłabyś zdradzić coś więcej na ich temat? I szepnąć choć słówko o dalszych planach w temacie szwedzkiej reprezentacji w Serii? Czego jeszcze możemy się spodziewać z nowości albo może wznowień? 

Na 2022 rok planujemy książki dwóch wspaniałych autorek. 

Testament Niny Wähä przełożyła dla nas Justyna Czechowska. Mamy tu bardzo dużą rodzinę mieszkającą w Finlandii. Dzieci żyje dwanaścioro, ojciec rządzi wszystkimi twardą ręką. I coś tu się musi zdarzyć, nie mogą już dłużej funkcjonować w ten sposób. Nic więcej nie zdradzam, ale to taka książka, która zaskoczy nie raz. Jeśli tak jak ja kochacie norweską sagę rodziny Neshov Anny B. Ragde, to Testament na pewno skradnie Wasze serca. 

To tej powieści kibicowałaś, prawda? 

Tak! Przeczytałam ją dwa lata temu i od tamtej pory dalej nie może mi wyjść z głowy. Na ogół nie przepadam za stwierdzeniem, że to "powieść napisana z rozmachem", ale do tej naprawdę to pasuje. Dawno nie czytałam książki, w której historie bohaterów byłyby tak pogmatwane i tak nieprzewidywalne i która dawałaby tak silne poczucie bliskości narratora. Jestem bardzo ciekawa, jak przyjmą ją polscy czytelnicy. 

Kolejna szwedzka książka rozpocznie trylogię o Janie Kippo. To Jag for ner till bror Karin Smirnoff. Agata Teperek właśnie kończy ją tłumaczyć. Główną bohaterką jest Jana. Ma 35 lat i wraca właśnie w rodzinne strony, do brata, alkoholika. Tam poznaje mężczyznę, z którym zaczyna ją coś łączyć, choć Johan też ma swoje tajemnice… 

Czy może być coś bardziej szwedzkiego w literaturze niż chłód i dysfunkcyjne rodziny? 😉 

Innych planów nie zdradzam. Lubimy zaskakiwać i dawać się zaskoczyć. Literatura szwedzka jest tak bogata, że ciągle coś ciekawego wpada nam w oko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz