28 lutego 2019

"Granica" - film, który nie musi być miły

zdjęcie: Future Film
Na blogu Zwierza Popkulturalnego przeczytałam ostatnio:
Jako widzowie zwykle lubimy filmy, które są dla nas miłe. Poczucie dyskomfortu na seansie kinowym to przeżycie dla koneserów i masochistów. Większość widzów woli wyjść z kina z poczuciem, że produkcja miała sens, podniosła go na duchu, wywołała wzruszenie i dała nadzieję na przyszłość. Dlatego wolimy dobre zakończenia od złych, pozytywne przesłanie od smutnej refleksji i te historie które przypominają nam o naszym humanizmie.
Ten fragment odnosi się akurat to oscarowego Green Book, ale doskonale wydaje się podsumowywać moje wrażenia po seansie Granicy Alego Abbasiego. Granica to film, który nie podnosi na duchu, wzbudza poczucie niepokoju i dyskomfortu i nie przypomina o naszym humanizmie, ale raczej wypomina człowieczeństwo. I zastanawiam się, czy to właśnie to wszystko nie sprawia, że powinno się go zobaczyć.
Dawno, dawno temu na przystani promowej pracowała bardzo, ale to bardzo brzydka celniczka. W wolnych chwilach Tina chodziła boso po lesie, a do snu czytała kryminały Lisy Marklund. Nie miała szczęścia w miłości, a jej ojciec chorował na amnezję. Za to w pracy była bardzo doceniana, bo umiała wykryć przemycany alkohol (podając dokładną liczbę butelek, zanim jeszcze torba delikwenta została otwarta), a nawet wyczuwała złe zamiary kontrolowanych osób. Pewnego dnia przed jej stanowiskiem stanął jednak tajemniczy mężczyzna, którego zamiarów nie umiała rozpoznać. Był to bez wątpienia facet ze skłonnością do... trollowania.
Festiwalowy opis filmu świetnie oddaje baśniowy klimat tej opowieści. Tina (pod charakteryzacją Eva Melander) jest samotna, wrażliwa i zakompleksiona. Wydaje się prowadzić z pozoru normalne, proste życie. Ale lepiej niż wśród ludzi odnajduje się wśród natury, w lesie, gdzie może przywitać się z lisem, pogłaskać łosia, zbierać grzyby. I wydaje się, że stale nie może się pogodzić ze swoją odmiennością, która oznacza nie tylko zdeformowane rysy twarzy, ale też deformację, przez którą nie będzie mogła mieć dzieci. Jej niezwykle czuły węch pozwala jej wyczuwać zmieniające się uczucia ludzi i może pomóc policji w prowadzeniu śledztwa, ale tylko potwierdza nim, jakim jest dziwadłem. Spotkanie z tajemniczym Vorem (pod charakteryzacją Eero Milonoff) wywróci jej życie do góry nogami. Przyniesie miłosne uniesienia oraz sprawi, że zacznie kwestionować swój styl życia i swoją tożsamość.

Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że już domyślam się, czego będzie dotyczył film i że poczułam już jego nastrój, coś mnie zaskakiwało. Bo czy Granicę należy postrzegać jako dramat o poczuciu samotności, wyobcowania, inności, czy też raczej tego, co Szwedzi tak zręcznie opisują jako mellanförskap (to nie tyle wyobcowanie, co poczucie bycia pośrodku, kiedy nawet wśród tych uznawanych za obcych jest się kimś obcym)? Czy to film o miłości (przełamującej normy płciowe i przyzwyczajenia widzów do tego, jak na ekranie wyglądają namiętne pocałunki i zbliżenia)? Czy to film o więzi człowieka z naturą (co szczególnie pasowałoby do Szwecji, gdzie według najnowszych badań mieszkańcom w sytuacjach kryzysu pomaga przyroda, a nie religia)? Czy to film fantasy o stworzeniach ze skandynawskiego świata wierzeń? Czy to trzymający w napięciu thriller? A może to jednak nic z tych rzeczy?

Warto pamiętać, że scenariusz filmu powstał na podstawie opowiadania Johna Ajvide Lindqvista - autora książkowych horrorów (m.in. Wpuść mnie, na podstawie którego nakręcono filmy Pozwól mi wejść - najpierw szwedzką wersję, a później amerykańsko-brytyjski remake). W jego powieściach nie brakuje fantastycznych istot, wampirów, nieumarłych czy duchów. Granica pochodzi z nietłumaczonego jeszcze na język polski zbioru opowiadań Pappersväggar (dosł. Papierowe ściany) - jeszcze go nie czytałam, ale zastanawiam się, na ile niesmaczne sceny, które reżyserowi wypominają niektórzy widzowie, nie są po prostu wierną adaptacją tekstu Lindqvista. Granica zresztą bardzo kojarzyła mi się z innymi książkami tego autora - tak właściwie pokazują, że zło to nie tylko domena fantastycznych stworzeń z piekła rodem, ale często przede wszystkim ludzi, którzy potrafią krzywdzić.

Podczas seansu Granicy byłam pod wrażeniem, jak aktorzy w rolach głównych wciąż tak dobrze potrafią pokazywać uczucia pod przygotowywaną przez wiele godzin charakteryzacją, w silikonowych maskach. Podobało mi się to, jak w pozornie błahych momentach padały najistotniejsze dla bohaterów, jak i w pewnym sensie dla widzów, pytania: Kim jesteś? Kim jestem? oraz o to, kto decyduje o tym, że coś jest obrzydliwe czy nie.

Jeśli dla Was filmy nie muszą być miłe, jeśli w filmach szukacie czegoś nieoczywistego, co sprawi, że po napisach końcowych jeszcze przez chwilę będziecie się zastanawiać, co właśnie zobaczyliście, wybierzcie się jeszcze na seans, dopóki Granica jest pokazywana w polskich kinach. Film zdobył sześć Złotych Żuków, najważniejszych nagród filmowych w Szwecji, zdobył nagrodę przeglądu Un Certain Regard w Cannes i został szwedzkim kandydatem do Oscara - nie znalazł się wprawdzie wśród nominowanych w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny, ale zasłużył na nominację za charakteryzację. Warto go obejrzeć chociażby po to, by wyrobić sobie o nim zdanie.


Granica (Gräns), Szwecja 2018
Reżyseria: Ali Abbasi
Scenariusz: Ali Abbasi, Isabella Eklöf, John Ajvide Lindqvist
 W rolach głównych: Eva Melander, Eero Milonoff

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz